Na rogu Kurfürstendamm i Joachimstaler Straße w Berlinie zawsze tłoczno i gwarno. Jest to ważny punkt spotkań w zachodniej części miasta. Szczególnie w ciepłe weekendowe wieczory. Tu mieści się słynna Cafe Kranzler, niedaleko dworzec ZOO, znany niegdyś z taniego seksu, który oferowały młodociane prostytutki potrzebujące pieniędzy na kolejną porcję heroiny, obok jedna z najbardziej popularnych dyskotek.
Idealne miejsce do towarzyskich spotkań młodzieży, przed nocnymi weekendowymi eskapadami albo po nich. To tutaj można się przekonać, że nie mylą się autorzy kolejnych rządowych raportów na temat alkoholizmu wśród młodzieży.
Ani śladu narkotyków. Młodzi ludzie siedzący na ławeczkach z rzadka sięgają po papierosy. Za to niemal wszyscy trzymają w ręku butelki. Piwo w piątkowy wieczór nie ma wielkiego wzięcia. Coca cola, owszem, ale nie do gaszenia pragnienia. Duża butla brunatnego płynu służy do popicia wódki, bourbona czy rodzimego i taniego weinbrandu, pociąganych prosto z gwinta. – Taki sposób picia to nieodłączny element rytuału – zauważa Heidi Kuttler z berlińskiego centrum monitorującego spożycie narkotyków. W Niemczech można pić w miejscach publicznych, gdzie się chce, kiedy się chce i co się chce, bez żadnych ograniczeń.
Heidi Kuttler nie ma żadnych wątpliwości, że alkohol staje się w ostatnich latach substytutem narkotyków. Z ostatniego raportu pełnomocnika rządu ds. narkotyków wynika, że o ile jeszcze trzy lata temu młodzież w wieku 12 – 17 lat spożywała tygodniowo 34 gramów alkoholu, to w roku ubiegłym już 50 gramów.
Ale to zaledwie część problemu. Alarm wywołuje sposób picia. – Nie chodzi o kufel piwa, kieliszek wina, ale o picie na umór – mówi Sabine Bätzing, pełnomocniczka rządu ds. narkotyków, przedstawiając kolejny raport. Taki jest nowy styl bycia niemieckich nastolatków. W każdy weekend setki lądują w szpitalach z oznakami zatrucia alkoholowego.