Rosyjski kamerzysta Aleksander Żukow, który właśnie wrócił z Cchinwali, z osłupieniem słuchał komentarza w CNN do zdjęć nakręconych w tym mieście. Amerykanie pokazywali zburzone domy i zniszczone czołgi, relacjonując nalot rosyjskiego lotnictwa na Gori, gruzińskie miasto w pobliżu granicy z Osetią Południową. Informowali też błędnie, że oddziały rosyjskie są w trakcie zajmowania Gori.
– Zobaczyłem w CNN moje ujęcia i krzyknąłem: to nie jest Gori! To Cchinwali! – powiedział Żukow. Podkreślił, że pracując nad relacją o ataku na osetyjską stolicę, przemierzył to niewielkie miasto wzdłuż i wszerz. – Mogę powiedzieć, z którego miejsca to lub inne ujęcie zostało zrobione. Pokażę wszystkie te miejsca na mapie Cchinwali– zapewniał.
Amerykańska stacja na razie nie ustosunkowała się do zarzutów. W relacji dla telewizji Russia Today Żukow powiedział, że podczas walk w Cchinwali Gruzini strzelali również do dziennikarzy. On sam stracił kamerę, ale udało mu się uciec. Potem pracował razem z kolegą, który dzielił się z nim sprzętem. – Bałem się, ale taka jest moja praca – mówi. Od początku wojny w Osetii zginęło co najmniej pięcioro pracowników mediów.