Awantura, jaka zawiodła Marię del Saliente A.M. na ławę oskarżonych, rozegrała się w liczącej niewiele ponad 5000 mieszkańców miejscowości Pozo Alcón. Poszło o pracę domową, której chłopiec – mimo wcześniejszych zapewnień – nie odrobił. Na wymówki zareagował rzucając w matkę kapciem, po czym schował się w łazience. Gdy matka siłą otwierała blokowane przez syna drzwi, ten upadł na podłogę. Złapała go za szyję, podniosła i uderzyła w tył głowy, tak niefortunnie, że rozkrwawił sobie nos o umywalkę.
Siniak na szyi chłopca i ślady krwi w nosie nie uszły uwadze nauczycielki. Gdy opowiedział jej, co się stało, nie miała wątpliwości, że jej uczeń padł ofiarą przemocy domowej.
W sądzie przyznała, że dziecko ma trudny charakter, jest nieposłuszne, nie odrabia lekcji i matka miała prawo się zdenerwować. Sędzia uznał jednak, że jej reakcja przekroczyła ramy zdrowego rozsądku i skazał ją na 45 dni więzienia oraz zakaz kontaktów z synem przez rok (prokurator żądał 9 miesięcy pozbawienia wolności i dłuższego rozstania).
Stowarzyszenie obrony praw dziecka Prodeni skwitowało wyrok stwierdzeniem, że „dzieci się nie bije”. Cytowany przez gazetę „ABC” rzecznik tej organizacji wyraził zadowolenie, że „sędzia ukarał w ten sposób matkę”.
Inne zdanie na ten temat mają hiszpańscy internauci. W komentarzach do informacji na temat wyroku, zamieszczonej w dzienniku „El Pais”, piszą, że „popada się z jednej skrajności w drugą”, „reakcja matki i wyrok są równie przesadzone”, „lekarstwo może być znacznie gorsze od choroby”. „Sara” pyta, czy na podstawie jednego aktu agresji można uznać, że ktoś się nad kimś znęca i czy rok izolacji od matki wyjdzie dziecku na dobre.