Akcja protestacyjna NSZZ "Solidarność" przeciwko wydłużeniu wieku emerytalnego nabiera rozmachu. Z naszych szacunków wynika, że związkowcy wydadzą na nią co najmniej pół miliona złotych. Ile dokładnie? Nie chcą zdradzić. – Wydamy tyle, ile będzie trzeba – mówi Marek Lewandowski, rzecznik "S".
Najwięcej pieniędzy pochłonie transport. Dziennie przed Kancelarią Premiera będzie pikietowało 600 osób. Każdego dnia całodobową wartę będą pełnili związkowcy z innego regionu. Wczoraj dyżur miał region gdański, dziś Śląsk i Małopolska, w kolejnych dniach region mazowiecki i dolnośląski. Dodatkowo kilka tysięcy związkowców ma się pojawić przed Sejmem w piątek. Oznacza to, że tylko w tym tygodniu na warszawskich ulicach może protestować około pięciu tysięcy osób. Aby tak duża grupa mogła dostać się do Warszawy, związek musi wynająć ok. 125 autokarów. Przy obecnych cenach paliw i usług transportowych to koszt rzędu 250 tys. zł
Do tego trzeba doliczyć 10 tys. na telebim, który w piątek znajdzie się przed Sejmem. Dzięki niemu zgromadzeni będą mogli śledzić debatę posłów i głosowanie nad wnioskiem o referendum emerytalnym.
Sporo pieniędzy pochłonie katering. Jak policzyli pracownicy firmy Cateringwarszawa.pl, zapewnienie takiej grupie dwóch posiłków dziennie przez tydzień to wydatek 100 tys. zł.
Inną ważną pozycję w budżecie strajkowym stanowi spot reklamowy, wyemitowany w miniony piątek. Filmik pokazywano trzy razy w telewizji publicznej przed "Wiadomościami", za co trzeba było zapłacić ok. 60 tys zł. Ponadto prezentowano go 64 razy w pasmach regionalnych, co kosztowało co najmniej 100 tys. zł.
Skąd "Solidarność" ma takie pieniądze? – Akcję finansujemy ze specjalnego funduszu strajkowego (tworzonego ze składek i oszczędności – red.) – mówi Lewandowski.
Związkowe składki stanowią znaczące źródło majątku. Ich wysokość jest uzależniona od przychodów członka: w "S" stanowią 0,82 proc. jego miesięcznej pensji. – Co miesiąc na związkowe konta trafia co najmniej pół miliona złotych – opowiada prezes dużej spółki wydobywczej zatrudniającej 20 tys. pracowników.
Rachunek jest prosty: ze średniej pensji, która w firmach wydobywczych sięga ok. 6 tys. zł brutto, składka wynosi 25 – 30 zł. To oznacza, że największe firmy wydobywcze, w których pracuje ponad 120 tys. osób, a uzwiązkowienie przekracza niekiedy 100 proc. załogi (można należeć do więcej niż jednego związku), generują przychody sięgające miesięcznie nawet 3 mln zł. Tak więc na konto central związkowych trafia tylko z tego sektora od 600 tys zł do nawet 1,2 mln zł miesięcznie. Ponadto związki zawodowe mogą prowadzić też działalność gospodarczą – jakie mają przychody z tego tytułu, tego nikt nie wie. "S" inwestuje posiadane zasoby: w fundusze, lokaty i nieruchomości.