Ponad 19 proc. ludności dziewięcioipółmilionowej Szwecji to cudzoziemcy. Spośród imigrantów ponad jedna trzecia nie ma pracy. Najgorzej przedstawia się sytuacja wśród kobiet – co druga nie ma zatrudnienia. Wysokie bezrobocie stwarza szczególne problemy w dzielnicach imigranckich, takich jak Fittja czy Rinkeby pod Sztokholmem, Rosengård w Malmö i Hjällbo w Angered na północny wschód od Göteborga, gdzie imigranci stanowią 90 procent mieszkańców i gdzie wielu z nich utrzymuje się z zasiłków .
By temu zaradzić, szwedzki rząd wystąpił z propozycją utworzenia w nich specjalnych stref ekonomicznych, w których imigranci zakładaliby własne firmy. Strefy umożliwiłyby redukcję kosztów zatrudnienia dla przedsiębiorstw mających mniej niż 50 pracowników, pod warunkiem że część z nich mieszkałaby w dzielnicy, w której większość osób żyje z zasiłków. Gdyby ten projekt się powiódł, państwo mogłoby zmniejszyć wydatki na zasiłki przyznawane przez opiekę społeczną. Ich wysokość ocenia się na co najmniej 50 mld koron (około 25 mld zł) rocznie.
Swą chęć wspomagania przedmieść zademonstrował niedawno minister ds. integracji, działacz partii liberalnej Erik Ullenhag. Minister przeniósł się ze swoim biurem na tydzień do imigranckiej dzielnicy Rinkeby, by zasygnalizować władzom i instytucjom, że są nieobecne na obszarach zamieszkanych przez przybyszy, i na miejscu szukać sposobów na dokonanie zmian.
W Rinkeby (gdzie mieszkał jeden mężczyzn oskarżonych o zamach w Kopenhadze na redakcję „Jyllands Posten") sytuacja jest szczególnie trudna. Istnieje np. specjalna akademia dla młodzieży, ale ktoś ją podpalił i dopiero teraz wznowiono jej prace. Do dzielnicy przyjeżdża co roku laureat literackiej Nagrody Nobla, pytanie jednak, czy te wizyty cokolwiek dają.
—Anna Nowacka-Isaksson ze Sztokholmu