Rz: Za sprawą karykatur Mahometa i zaatakowanej przez terrorystów paryskiej redakcji „Charlie Hebdo" rysunkowe komentarze stały się ważnym problemem politycznym. Gdzie przebiega granica tego, na co może sobie pozwolić karykaturzysta?
Patrick Chappatte: Zamach na „Charlie Hebdo" wiele zmienił, ale ja i przedtem nie rysowałem Mahometa. Proroka Mahometa. Nie czułem i nie czuję, że powinienem. Po masakrze w paryskiej redakcji wielu kolegów mówiło: teraz musimy wszyscy rysować karykatury Mahometa. Pytali: ośmielisz się to zrobić, masz jaja? A ja odpowiadałem: wolność wypowiedzi polega na tym, że mogę ich nie rysować, a oni mogą. Bronię prawa do prowokacji, bo prowokatorzy są potrzebni. Ale ona nie jest w moim stylu. Dla mnie ważne są tematy politycznego islamu, trudności z integracją muzułmanów. Na przykład gdy rodzice zabraniają córkom chodzenia w kostiumach na basen. To mnie interesuje, nie muszę robić karykatur Mahometa.
Urodził się pan w Pakistanie, pana matka jest Arabką. Może dzięki temu jest pan szczególnie wyczulony na wrażliwość muzułmanów?
Moja mama jest libańską chrześcijanką, maronitką. Dorastałem w Szwajcarii, a nie w Libanie. Ale mam trochę zrozumienia dla tamtejszej specyfiki. Wiem, że w zależności od tego, jak i kiedy coś jest przedstawione, może być bezpieczne albo śmiertelnie niebezpieczne. Jedni mówią: musisz rysować Mahometa, by pokazać, że jesteś wolny, drudzy: jak narysujesz, to będziesz martwy. To błędne koło, tu nie ma miejsca na debatę. Interesujące jest to, co pcha młodych muzułmanów do tej średniowiecznej ideologii.
Żarty z Matki Boskiej czy Chrystusa są dopuszczalne?