Tyrada Macieja Gduli przeciwko neoliberalizmowi („Skończmy z płaceniem za neoliberałów”, „Rzeczpospolita” 6 października 2008) wymaga polemiki. Najprościej byłoby może zacytować obszerne fragmenty zamieszczonego dwa dni wcześniej wywiadu z Dickiem Armeyem, który bardzo prosto objaśnia naturę obecnego kryzysu finansowego.
Armey przypomina kilka podstawowych faktów, dziwnie nieobecnych w większości komentarzy, a dowodzących, że to nie żadna abstrakcyjnie pojmowana „chciwość bankierów” doprowadziła do nadęcia spekulacyjnej bańki, która teraz pęka, tylko interwencja amerykańskiego rządu na rynku finansowym.
[srodtytul]Obserwacje i przesądy[/srodtytul]
Warto jednak pójść dalej, bo tekst Gduli, w przedziwny sposób mieszający celne obserwacje z ideologicznymi przesądami, prezentuje nieporozumienia charakterystyczne dla całej wpływowej formacji ideowej. Nieporozumienia mające jedną podsatwową przyczynę: wypieranie ze świadomości zasadniczego błędu, jaki popełniła lewica w swoich rachubach i działaniach. To właśnie skutkiem tego błędu jest praktyka, którą sprzyjające lewicy media określiły mianem „neoliberalizmu” – mianem całkowicie nieadekwatnym, znacznie bardziej stosowna byłaby tu bowiem nazwa „neosocjalizm”.
Owoż lewica, wychodząc z obserwacji faktu, iż w nowoczesnej gospodarce rynkowej są nierówności społeczne, uznała, że dla przeciwdziałania im należy wyposażyć państwo w jak najszersze kompetencje ingerowania w gospodarkę. I stopniowo plan swój zrealizowała, nie zwracając uwagi na fakt, że im bardziej się udaje go zrealizować, tym bardziej nierówności się powiększają.