Zapory wodne, elektrownie i inne projekty dla krajów rozwijających się, które finansuje Bank Światowy, pozbawiły domu i ziemi ok. 3,4 mln osób. Egzystencja wielu z nich jest zagrożona - wynika z badań przeprowadzonych przez międzynarodowe konsorcjum dziennikarzy śledczych.
Na przykład rząd w Nigerii przepędził mieszkańców ubogiej dzielnicy Badia East w największym mieście kraju Lagos. Nie tylko nie uprzedzono ich o eksmisji, ale i nie otrzymali oni żadnego odszkodowania z tytułu poniesionych strat. Z kolei w Kenii tysiące ludzi straciło ziemię wskutek programu ochrony lasów finansowanego przez Bank Światowy. 50-osobowy zespół dziennikarzy śledczych wysłuchał podobnych historii również w innych krajach rozwijających się.
Obrońcy praw człowieka od dłuższego czasu ostro krytykują projekty Banku Światowego, zarzucając mu, że nie są one wystarczająco skrupulatnie sprawdzane.
Poważne niedopatrzenia
Instytucja ta przyznała się, po przeprowadzeniu wewnętrznych kontroli, do poważnych uchybień i niedopatrzeń, których dopuszczono się podczas przesiedleń. Prezes Banku Jim Yong Kim oznajmił na konferencji w Waszyngtonie (17.04), że trzeba to zmienić. - Sprawdzamy obecnie środki bezpieczeństwa i jestem zdecydowany wyciągnąć z przeszłości odpowiednie wnioski - powiedział Jim Yong Kim, dodając, że „Bank uczyni wszystko, co w jego mocy, by chronić i ludzi i środowisko".
To jednak zbyt mało, uważa Jessica Evans, działaczka organizacji praw człowieka Human Rights Watch (HRW). – Bank Światowy nie może ograniczyć się wyłącznie do obietnic, że nie dojdzie już do błędów. Musi on zidentyfikować osoby poszkodowane i zaoferować im zadośćuczynienie - przekonuje działaczka w wywiadzie dla DW.