Ministerstwo Środowiska przygotowuje reformę, która przyniesie gminom od 5 do 7 mld zł dodatkowych dochodów oraz zlikwiduje zjawisko podrzucania śmieci do lasów. Obecnie mieszkańcy płacą pieniądze prywatnym firmom, ale część w ogóle takich umów nie zawiera, a inni zaniżają ceny. Segregacja odpadów odbywa się tylko na papierze; w efekcie aż 86 proc. śmieci trafia na składowiska, za co grożą Polsce dotkliwe unijne kary.
– Jeśli proponowana zmiana prawa o utrzymaniu porządku i czystości w gminach wejdzie w życie, firmy zbierające odpady zostaną zmuszone do ich segregacji. Gminy będą przeprowadzały przetargi na odbiór i zagospodarowanie odpadów, co pozwoli na wprowadzenie surowych kryteriów dla przedsiębiorców ubiegających się o kontrakty na wywóz śmieci – ocenia Adam Krynicki, prezes firmy Krynicki Recykling.
Za zmianą prawa są przede wszystkim duże miasta. Warszawa od stycznia straci możliwość deponowania odpadów na jedynym dużym składowisku w swoim województwie – w Łubnej. Komisja Europejska zażądała zamknięcia tego obiektu, ponieważ nie spełnia unijnych norm. Stolica nie tylko zostanie pozbawiona miejsca utylizacji śmieci, ale także nie dostanie opłat środowiskowych, jakie trafiały do samorządu ze składowiska. Miasto chce wybudować spalarnie za ponad 0,5 mld zł. Podobne plany ma Kraków, Gdańsk, Poznań i Bydgoszcz. Dzięki zmianie prawa samorządy zyskają dziesięć razy więcej funduszy na gospodarkę odpadami, niż mają obecnie ze składowisk. Dostaną też gwarancję, że do nowoczesnych obiektów trafią śmieci.
– To nie będzie sprawiedliwy system, nie wszyscy produkują przecież taką samą ilość odpadów. Do dużych miast dojeżdżają do pracy osoby, za których śmieci zapłacą mieszkańcy – podkreśla Jerzy Ziaja, prezes Ogólnopolskiej Izby Recyklingu.
Nawet część samorządów jest przeciwna reformie. Jak ujawniła Najwyższa Izba Kontroli, 70 proc. gmin nie objęło mieszkańców zorganizowanym systemem odbioru śmieci. Są to najczęściej małe gminy wiejskie, których mieszkańcy wywożą śmieci do lasu i na pole.