Jeden z miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego dla warszawskiej dzielnicy Wilanów przewiduje, że zabudowa mieszkaniowa może zajmować 30 proc.
– Nie wiadomo jednak, czy chodzi o 30 proc. działki, na której właściciel planuje postawić dom, czy też wszystkich terenów objętych planem. Nawet gdyby chodziło o cały obszar objęty planem, to jak policzyć, kiedy się te 30 proc. przekracza, a kiedy nie? Przecież nikt nie będzie chodził po okolicznych posesjach i pytał sąsiadów – mówi adwokat Rafał Dębowski.
W efekcie załatwienie formalności budowlanych dla działek objętych tym planem to prawdziwa ruletka. Do końca nie wiadomo bowiem, czy dostanie się pozwolenie na budowę. To niejedyny taki przykład.
Kością niezgody w wielu wypadkach są zapisy planów dotyczące usług. Nierzadko podają one jedynie, że na danym terenie przewidziana jest zabudowa mieszkalno-usługowa. Tymczasem usługi to pojęcie bardzo szerokie. Zdarza się więc, że wśród domków jednorodzinnych wyrasta dom weselny, kostnica albo też zakład produkcyjny.
Przez wiele lat brakowało miejscowych planów zagospodarowania. Powodem tej posuchy była utrata ważności w 2002 i 2003 r. tych, które istniały. Chodziło o plany uchwalone pod rządami ustawy z 1984 r. i wcześniejszych przepisów. Potem przez długi czas gminy niechętnie rozpoczynały prace nad nowymi planami. Inwestorzy zaś narzekali na ich brak, zwłaszcza w dużych miastach. Teraz gminy nadrabiają zaległości ([link=http://grafik.rp.pl/grafika2/601748,3.jpg]patrz infografika[/link]), a brak planów przestaje być problemem. Pojawiły się za to nowe.