Wśród polityków PiS pojawił się pomysł zmiany okręgów wyborczych. Zamiast obecnych 41 chcą wprowadzenia 100 znacznie mniejszych. Obecnie średniej wielkości okręg liczy 10–11 mandatów, po zmianie liczyłby cztery–pięć. Gdyby więc PiS utrzymał obecną przewagę z sondaży w wyborach, uzyskałby więcej mandatów i zapewne do Sejmu weszłoby mniej partii. Oczywiście przy zachowaniu w ordynacji wyborczej popularnej w Europie metody D'Hondta do dzielenia mandatów.
Proporcjonalna reprezentacja
Metoda D'Hondta w poszczególnych krajach jest nieco inna. Różny może być np. próg wyborczy. W Polsce wynosi 5 proc. dla pojedynczych partii i 8 proc. dla koalicji wyborczych na poziomie krajowym. I tylko ci, którzy go przekroczą, biorą udział w podziale mandatów w poszczególnych okręgach.
Metoda D'Hondta polega na tym, że liczbę głosów uzyskanych przez daną partię w okręgu wyborczym dzieli się przez kolejne liczby: 1, 2, 3 itd. I tak uzyskane liczby (ilorazy D'Hondta.) uszeregowane od największej do najmniejszej decydują o przyznaniu mandatów. Oznacza to, że wyższy iloraz ma pierwszeństwo w przyznaniu mandatu w danym okręgu.
Według jednego z ostatnich sondaży z października Kantar Public na PiS zagłosowałoby 41 proc. wyborców, na PO – 18 proc., na Kukiz'15 – 8 proc., na SLD – 7 proc., a na Nowoczesną i PSL – po 5 proc. Dzieląc te wyniki przez 1, 2, 3..., najwyższe cztery ilorazy D'Hondta wyniosą: 41, 20.5 13,6 – dla PiS i 18 dla PO.
W okręgu dziesięciomandatowym PiS otrzymałby więc sześć mandatów, PO – dwa, a Kukiz'15 i SLD – po jednym.