Samorządy otrzymują co roku z budżetu państwa ponad 35 mld zł subwencji oświatowej. Twierdzą jednak, że to za mało i muszą dokładać z własnych budżetów.
Jan Herczyński:
Prowadzenie szkół to zadanie własne samorządów, nic zatem dziwnego, że współfinansują oświatę z dochodów własnych. Niektóre, zwłaszcza te bogatsze, utrzymują mniejsze oddziały klasowe, finansują zajęcia dodatkowe bądź dopłacają do wynagrodzeń nauczycieli, gdyż subwencja wystarcza im na podstawowe zadania. Moim zdaniem jednak państwo przeznacza bardzo dużo na edukację.
Wiele samorządów – zwłaszcza małe gminy wiejskie czy miejskie – twierdzi, że dokłada do wynagrodzeń nauczycieli.
To, że subwencja jest wysoka, nie oznacza przecież, że jest dobrze dzielona. Zasady jej podziału reguluje coroczne rozporządzenie ministra edukacji. Przewiduje aż 40 różnych wag. Najważniejsza jest tzw. waga wiejska. To ona determinuje nieefektywny podział subwencji, opiera się bowiem na klasyfikacji miejsca położenia szkoły jako terenu wiejskiego (poza granicami miast) lub miasta liczącego do 5 tys. mieszkańców. Tymczasem jest wiele gmin, które – choć administracyjnie wiejskie – są bardzo bogate, np. Kleszczów, Nowe Warpno, Lesznowola czy Czerwonak. Są nie tylko bogate, ale i duże, mają miejski charakter sieci szkolnej. One także otrzymują zwiększoną subwencję, prawie o 50 proc., choć tego nie potrzebują. Więcej środków powinno trafić do gmin naprawdę wiejskich, w których racjonalizacja sieci szkolnej jest trudna i kosztowna finansowo oraz społecznie. Gminy te są też ubogie, a ich dochody z tytułu np. udziału w PIT niemal zerowe. Nie stać ich np. na prowadzenie przedszkoli. Tymczasem jest to jedno z ważnych i coraz droższych zadań oświatowych gmin.