W 2005 r. Lech Kaczyński, będąc prezydentem Warszawy, zadecydował o uporządkowaniu stanu prawnego gruntów komunalnych użytkowanych bezumownie przez mieszkańców. Postanowił działać w szybkim tempie, w przekonaniu, że niektórzy zamierzają je objąć w posiadanie przez zasiedzenie.
Mieszkańcy musieli w ciągu tygodnia zgłosić się do dzielnicowych delegatur Biura Gospodarki Nieruchomościami (BGN), aby podpisać trzyletnie umowy dzierżawy. Zarząd miasta wymuszał je, grożąc, że w razie odmowy podpisania, będą musieli zapłacić za dziesięć lat bezumownego użytkowania tych gruntów. Wielu, zanim doszło do delegatur, dostało wezwanie do sądu. Tam zawierano ugody.
Stan niepewności
Przypomnijmy, że chodzi o niewielkie paski gruntu, zarezerwowane niegdyś m.in. na poszerzenie ulicy lub stanowiące bezwartościowe kawałki bez dostępu do drogi, a przylegające do zasadniczych działek o uregulowanym stanie prawnym. Kiedy miasto zrezygnowało z tych planów, mieszkańcy przyłączyli je do swoich działek, ogrodzili i przekształcili w trawniki. Bez konsekwencji prawnych.
Nie jest to problem wyłącznie warszawski, choć tu się najwyraźniej zaznacza. Doświadcza go wiele gmin, różnie próbując sobie z nim radzić. Na przykład w Koninie gmina zaproponowała mieszkańcom odkupienie tych skrawków po umiarkowanej cienie.
Pod presją
W Warszawie po wezwaniu do podpisywania umów mieszkańcy zaczęli protestować przeciwko zaproponowanym im stawkom dzierżawy powyżej 16 zł za mkw. rocznie. Mieszkańcom willowego osiedla na Kole udało się wynegocjować stawkę dzierżawną w wysokości 1 zł za mkw. rocznie i, zgodnie z zarządzeniem prezydenta miasta z 2005 r., płacą ją do dziś. BGN obiecało też, że będą mogli wykupić paski z bonifikatą, po uchwaleniu planu przestrzennego. Tymczasem mieszkańcy składali wnioski o przekształcenie użytkowania wieczystego we własność dla podstawowej działki. W tych wypadkach udzielano im bonifikaty w wysokości 60 proc. na podstawie ówczesnej uchwały rady miasta.