Siedemdziesięciolatek Jean Giraud, pseudonim Moebius, twierdzi, że nie wymyślił fabuły "Ikara". Którejś z tysiąca nocy ta historia mu się przyśniła. Pozostawało znaleźć właściwego artystę, który odda poetycko-fantastyczny klimat opowieści, a jednocześnie uwiarygodni ją realistyczną formą. Wybór padł na popularnego japońskiego twórcę komiksów Jiro Taniguchiego (rocznik 1947).
Czarno-biała manga sprawdziła się znakomicie. Taniguchi czuje klimat baśni, ale jest powściągliwy, unika infantylizmów. Operuje niezwykle precyzyjnym rysunkiem. Gdy trzeba, stosuje twardą, niemal techniczną kreskę; innym razem staje się liryczny i czuły. Ma dar przekonującego charakteryzowania postaci – jego bohaterowie są jak żywi aktorzy.
Ale o jakości "Ikara" przesądziła nie tylko strona wizualna. To wyborny koktajl kulturowy złożony z wielu ingrediencji. Surrealistyczna metoda (pomysł ze snu), grecki mit (o Dedalu i Ikarze) oraz cytaty z amerykańskiego filmu wyreżyserowanego przez Czecha. Gwoli ścisłości chodzi o "Lot nad kukułczym gniazdem" Formana wedle powieści Kena Kesseya.
To nie wszystko – rzecz dzieje się w przyszłości, na planecie Ziemia w okolicach Tokio. Rządzą kobiety pod wodzą pięknej i męskiej Pani Generał, która trzyma na krótkiej smyczy wszystkich samców, bo to sztuczne istoty, z probówki. Kolejne skojarzenia, tym razem polskie – kłania się "Seksmisja", choć wątpię, żeby Moebius znał film Juliusza Machulskiego. Po prostu miły dla nas zbieg okoliczności.
Któregoś dnia męskie klony tracą pokorę i ruszają do ataku na kwaterę główną. Ale Pani Generał ma przeciwko nim tajną broń: Ikara. Człowieka, którego matka sfrunęła z gwiazd i przekazała synowi tajniki sztuki latania. Chłopak, choć obdarzony nadludzkimi umiejętnościami, ma z nich niewiele pożytku. Dorasta samotnie w klatce, pod okiem naukowców, którzy poddają go niekończącym się eksperymentom. Jedyną osłodą są spotkania z Yukiko, młodziutką początkującą badaczką. Nietrudno się domyślić, że nastąpi romans.