– Tylko wyobraźnia pozwala wychylić się poza nasz byt i uwarunkowania biologiczne – uważa Jan Tarasin. Można mu wierzyć. Ma 81 lat, doświadczył wojny, zakosztował ograniczeń socrealizmu (choć nigdy mu się nie podporządkował), należał do awangardowych ugrupowań, nauczał, przechodził ciężkie choroby. Przez całe życie mocuje się z abstrakcją.
W Zamku Ujazdowskim na wystawie „Obrazy najnowsze” pokazał 22 płótna. – Naprawdę świeży towar, z tego tysiąclecia – zachwala artysta. – A ten największy obraz sam widzę w całości po raz pierwszy. Mierzy pięć metrów długości, w pracowni nie mam takiej ściany. Pracowałem nad nim partiami; co niepotrzebne, zwijałem na wałki. To najlepszy dowód, że imaginacja Tarasina funkcjonuje bezbłędnie. W katalogu malarz zamiast dedykacji wypisał mi trzy warunki konieczne, by powstała sztuka, nauka i… wartościowe życie: „1) wyobraźnia; 2) poczucie humoru; 3) nie zapinać wszystkiego na ostatni guzik”.Warto przyswoić sobie te zasady. I koniecznie trzeba obejrzeć do nich ilustracje, czyli malarstwo Tarasina. Oglądając pokaz w CSW, miałam poczucie, że odrywam się od banału, chaosu i zła rzeczywistości. Takich cudów potrafi dokonać niewielu mistrzów. – Chciałbym za pośrednictwem obrazów dobrać się do „techniki” natury – deklaruje artysta. – Jednocześnie pragnę, żeby to było „normalne” malarstwo. Żeby płótna były do oglądania i żeby cieszyły ludzi.Z pewnością mu się to udało. Tarasin, od dawna zafascynowany fizyką kwantową i cząstek elementarnych, stara się dostrzec strukturę otaczającego nas świata. Systematyzuje i porządkuje wszystkie jego elementy, jednocześnie unikając wartościowania. Ciekawią go też ludzkie emocje i podświadomość. Jaka jest – i czy w ogóle – współzależność fizyki i psychiki?
Materię do swej sztuki Tarasin znajduje wszędzie. Dosłownie. Jego proces twórczy można opisać następująco: bierze różne przedmioty z otoczenia i zamienia w płaskie formy. Upraszcza, wygładza kontury. Nie stosuje światłocienia. Mimo to uzyskuje wrażenie przestrzenności obrazów za pomocą cieniowanego tła i „aureoli” otaczających kształty. Z obiektów-znaków komponuje ciągi. Rozkłada elementy na jednym bądź kilku równoległych poziomach. Jak nuty na pięciolinii, ptaki na liniach wysokiego napięcia, przedmioty na półce. Układy mają swoją logikę i dynamikę, lecz jak w dobrej muzyce czy literaturze daleko im do monotonii. Pełno w nich niespodzianek, napięć i zderzeń. Co ważne: wyczuwa się w nich nieustanny ruch.
Ostatnie „Kręgi”, „Spirala” czy „Fale” wręcz wydają się spokrewnione z op-artem (czyli sposobem oszukania zmysłu wzroku i psychiki). Artysta osiągnął doskonałe złudzenie pulsowania i wirowania namalowanych pasm; stworzył wrażenie zagłębiania się i ponownego wywijania powierzchni. Jak mi zdradził, inspiracją do opartowskich kompozycji były… konsultacje u kardiologa.
Oglądając wystawę w Zamku Ujazdowskim, zwróciłam uwagę jeszcze na jedną cechę twórczości mistrza: muzyczność. Wyczuwalną w konstrukcji i kolorystyce jego prac. Tarasin, jak zdolny muzyk, czuje się dobrze w każdej tonacji. Bezbłędnie rozgrywa kontrast bieli z czerniami (choć nigdy nie są to surowe kolory, zawsze wzbogacają je półtony); nie boi się crescenda nasyconych czerwieni, żółci, błękitów; niestraszny mu dysonans zieleni i błękitu. – Marzy mi się, żeby każdy mój obraz był inny, to jednak niemożliwe – przyznaje. – Człowiek sam od siebie nie ucieknie. Najważniejsze to nauczyć się „gospodarować” sobą. I nie korygować za wszelką cenę błędów. Z nich może powstać coś wspaniałego, zaś nadmierna kontrola ogranicza wyobraźnię.