Tych dwoje rzeźbiarzy nie łączy prawie nic – poza tym, że zajmują się rzeźbą figuralną. Najpierw o Marzenie Olszewskiej. Dwadzieścia lat temu opuściła pracownię na warszawskiej ASP (studiowała u prof. Jana Kucza). W Studio pokazuje dwadzieścia naturalistycznie oddanych głów, przywodzących na myśl głowy wawelskie stworzone przez Xawerego Dunikowskiego. Artystka odtworzyła w glinie ceramicznej podobizny bliskich i ważnych dla niej osób; większość ze środowiska plastycznego.
Niektóre głowy zostały pomalowane na nierzeczywiste kolory – purpurowy, błękitny, żółto-pomarańczowy; kilka jest w naturalnych barwach. Wizerunki mają usta zamknięte, lecz kiedy widz przybliża się do nich, zaczynają... mówić.
Z umieszczonych pod głowami głośników dobiegają strzępy wyznań: kocham cię, nie rozumiem, po moim trupie, to takie trudne, takie łatwe. Słowa „przelatują” od jednaj rzeźby do następnej, tworzą swoisty emocjonalny łańcuch – stąd tytuł całości „Z głowy do głowy”. Jednak nie dowiadujemy się, z jakich powodów te zdania padają. Nie wyjaśnia tego również towarzyszące pokazowi wideo. Na ekranie pojawiają się ci sami bohaterowie – ale w oryginale. Sfilmowani ludzie powtarzają te same kwestie. Sekwencję zamyka kot. I nawet nie miauknie.
Marek Kowalski jest absolwentem tej samej uczelni (dyplom 1979 rok). Jego recepta na sztukę jest efektowna, nawet pikantna, przy tym – nieskomplikowana w odbiorze. Nic dziwnego, że ma wzięcie. Artysta tworzy pastisze średniowiecznych rzeźb, uwspółcześniając je strojem bądź… brakiem ubrania. Trochę w tym perwersji – jakby rozebrał gotyckie Madonny. Mistyfikacja tym bardziej przekonująca, że autor stosuje dawną technikę (polichromowane drewno plus złocenia), imituje starzenie się farby,, oraz inne uszkodzenia. A przede wszystkim, naśladuje rysy i sylwetki postaci ze średniowiecznych ołtarzy.
I co się okazuje? Że ideał kobiecej urody sprzed sześciu setek lat przypomina ten, który reprezentują dzisiejsze top-modelki: nogi długie po szyję, dziewczęcy biuścik, kaskada złocistych loków. Panny – a także młodzieniaszkowie, bo Kowalski niekiedy bierze na warsztat również płeć męską – wykonują niewinne gesty. To wskazują na coś placem (jak niewierny Tomasz), unoszą dłonie w geście odmowy, odchylają szaty, ujmują jabłko (domyślamy się, że chodzi o naszą pramatkę Ewę, więc w tym przypadku golizna jest uzasadniona). Artysta często puszcza oko do widza. Oto jedna z „Madonn” zasłania płaszczem dół twarzy, jak muzułmanka kwefem. Inna występuje w dżinsach, w duecie z brodatym młodzieńcem w fałdzistej szacie. W ten sposób przeszłość spotyka się z teraźniejszością; kultura wschodnia z zachodnią. Zabawne, lecz nic z tego nie wynika. Za to pomysł na kokietowanie odbiorcy – znakomity.