Miesza technikę cyfrową i fotografię z tradycyjną grafiką. Do odbitek używa papieru na przemian z przezroczystymi foliami, bo to, co wydaje się naganne, u niego przeobraża się w zaletę.
Olszewski wyprowadza odbiorcę w pole. Świadomie. Po to, żeby miał szansę zastanowić się, do czego doszła współczesna plastyka. Zanikły trendy, techniki, gatunki. Co pozostało? Intuicja. Kojarzenie wedle podpowiedzi imaginacji.
Dla mnie wystawa Olszewskiego „Przenikanie” to zwinne prześlizgiwanie się pomiędzy różnymi strefami świadomości. No dobrze, nazwijmy to abstrakcją. Ale gdzieniegdzie obrazy niespodziewanie stają się realne. Z mgławicy nieokreślonych form, zacieków i chlapnięć wyłania się pejzaż. Taki swojski, mazowiecki. Pierwszy link dla wyobraźni: lasek brzozowy. Drugi: badziewie na śniegu.
Na takie konotacje autor nie powinien się obrażać. W końcu jego celem jest wymieszanie tego, co oczywiste i zagadkowe. Dlatego pomiędzy kompozycje z gatunku „all over” (wypełnienie powierzchni po całości, bez góry, dołu, centrum) wkłada prace z wyraźnym geometrycznym kształtem. Jest cała seria z identycznym motywem: prostokąt zakończony kołem.
Trochę jak zarys dziurki od klucza, a „podglądamy” nieskoordynowane, chaotyczne wizje. W kontekście porządku widzimy je inaczej. Już nie jawią się jako nierozpoznane kosmosy, lecz jako fragmenty bliższej bądź dalszej rzeczywistości, ujęte w ryzy szkła powiększającego. Banalny, powtarzający się szablon porządkuje bałagan wokół nas.