Rok 1924 rozpoczął nową epokę nie tylko w branży marketingowej, ale też w światowej kulturze. To właśnie wtedy w Stanach Zjednoczonych wyemitowano pierwszą sponsorowaną audycję radiową „The Everyday Hour” nadającą koncerty muzyczne. Pieniądze wyłożył koncern National Carbon Company. Dziś ten producent akumulatorów wciąż ma się doskonale, pozostając niezbitym dowodem na to, że sponsoring naprawdę opłaca się obu stronom.
Historia naszego rodzimego sponsoringu jest nieco bardziej zawiła. Polskie instytucje kulturalne w czasach PRL były tak zwanymi jednostkami budżetowymi dotowanymi przez państwo. Jeśli przytrafił im się jakikolwiek dochód, musiały odprowadzać go do państwowego budżetu. Po transformacji ustrojowej dotacje pozostały, jednak pojawiająca się konkurencja i konieczność walki o widza spowodowały, że pieniądze te szybko przestały wystarczać. Jako jeden z pierwszych odczuł to Zamek Królewski w Warszawie.
– Kiedyś dotacja starczała nam na utrzymanie gmachu, jego pracowników i kolekcji, ale w tej chwili pokrywa jedynie pensje osób zatrudnionych i niewielką część rachunku za energię elektryczną – przyznaje prof. dr hab. Andrzej Rottermund, od 19 lat dyrektor Zamku Królewskiego w Warszawie.
Tymczasem – prócz pozostałej części rachunku za energię – trzeba opłacić jeszcze pracującą 24 godziny na dobę ochronę, konserwację dzieł sztuki oraz prowadzenie statutowej działalności, czyli organizację wystaw i innych działań nakierowanych na edukację społeczeństwa i promowanie działalności kulturalnej.
Wydatki Zamku sięgają rocznie około 32 mln zł. Dotacja z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego wynosi niecałe 21 mln zł. Około 8 mln zł stanowią dochody własne, czyli między innymi pieniądze z biletów i wynajmu sal. By domknąć budżet, potrzeba jeszcze 2–2,5 mln zł i to właśnie te pieniądze muszą wyłożyć sponsorzy. Finansują oni także poszczególne wystawy, na które instytucjom kulturalnym również nie starcza środków.