Podobnie "przyziemna" jest scena polowania. Rozległe zielone pagórki hrabstwa Yorkshire, po których mkną co koń wyskoczy paniczyki w eleganckich czerwonych żakietach. Figurki wielkości paznokcia, lecz detale stroju odtworzone. Taka właśnie staranność podobała się współczesnym Turnera. Nas natomiast zachwyca to, za co był ganiony, co wydawało się "niemalarskie": samo światło. Pierwsze obserwacje poczynił już we wczesnych pejzażach. Przykładem akwarela "Blair Atholl, widok w kierunku Killiecrankie": blade promienie słońca przecinają zwały chmur, wnikają w masywy górskie.
Wielkie wodowanie
Im bardziej Turner odrywał się od materii, którą deptał stopami; im dalej kierował spojrzenie – tym ciekawsze osiągał rezultaty. Chciał oddać niebo, powietrze. Zafascynowały mnie "Tęcza i bydlątka": jasny łuk nad ledwo majaczącymi sylwetkami krów. Rzecz ciekawa, tęcza wcale nie mieni się wszystkimi barwami – jest prawie biała, delikatnie podcieniowana u góry. Bo resztę kolorów artysta uzupełniał w pracowni.
Popatrzmy na widok portu w Ramsgate. Na pierwszym planie żaglowiec wyniesiony falą ponad portową redę, odrobiony z dokładnością do każdej liny. Obok szkic. Wydaje się prawie pusty, formy są nieczytelne, mgławicowe – choć wiadomo, że to ten sam motyw. Tak malarz konstruował przestrzeń, ustawiał plany.
Z biegiem lat ważniejsze niż miejsce stają się zjawiska przyrody. Pojawiają się tytuły określające sytuację, stan morza, pogodę. Pomagają zrozumieć intencje autora. "Burza na morzu" – to bezkształt, wściekły wir bliżej nieokreślonej materii. Woda, pył wodny, chmury? Albo "Bałwan morski podczas sztormu" – praca kojarząca się z japońskimi grafikami. Powie ktoś – Turner się nimi inspirował. Nie, on wpadł na to sam, zanim w Europie wybuchła moda na ukiyo-e.
Wypatrzyłam absolutne cudo: "Początek barwny". W górze niebieskawa łuna, w dole żółtawy cień, pośrodku biel zabarwiona ciepłem. Absolutna abstrakcja. Ten "początek" stanowił punkt wyjścia do dalszych kompozycyjnych roszad. Z czym się kojarzy? Z dawnymi czarno- -białymi telewizorami, na ekrany których można było nałożyć cieniowaną błękitem i zielenią pleksi. Żeby udawało pejzaż.
Fuzja na finał
Im bliżej końca wystawy, tym temperatura wyższa. Po mgławicowych bielach pojawiają się obrazy płomienne. Sceny z kuźni, żarzące się czerwienią zachody słońca, wybuch Wezuwiusza. I apogeum: pożar londyńskiego parlamentu, dramat z 1834 roku. Turner obserwował płomienie z drugiego brzegu Tamizy. Potem długo jeszcze nie mógł się otrząsnąć, wracał do tematu w obrazach, w szkicach pamięciowych. Niekiedy, zda się, zamiast farb używał krwi.