44-letni artysta z Glasgow przekonuje, że instalację na wystawę finalistów Turner Prize zaprojektował pod wpływem scenerii jesiennego parku. Ale u niego zamiast drzew są betonowe słupy, a kawałki papieru zastępują liście. Boyce mówi językiem współczesnej abstrakcji, odwołując się do sztuki modernizmu lat 20. Z tego czasu ceni zwłaszcza twórczość francuskich rzeźbiarzy Joela i Jana Martela.
Jury doceniło wkład szkockiego artysty w odnowienie tradycji i otwarcie na nowe interpretacje. A Nicholas Serota, dyrektor londyńskiej Tate Gallery, zapewnia: – To nadzwyczajny, mocny twórca, który dojrzał w ciągu ostatnich siedmiu – ośmiu lat.
Martin Boyce jest trzecim szkockim artystą uhonorowanym Turner Prize. Jego poprzednikami byli Susan Philipsz i Richard Wright. Laureat otrzymał 25 tys. funtów.
Nagroda jak zwykle budzi kontrowersje. Krytyk "Daily Telegraph" napisał, że zwyciężył najbardziej akademicki spośród finalistów, z którego sztuki wieje konceptualny chłód.
Pozostała trójka to malarka i rzeźbiarka Karla Black, malarz George Shaw i artysta wideo Hilary Lloyd. Każdy z nich otrzymał po 5 tys.