Podczas powodzi w 1997 roku miejscowość straciła całe zbiory biblioteczne. Szybko ogłoszono zbiórkę książek i teraz biblioteka cierpi na klęskę, ale urodzaju. Książek zebrano trzy miliony.
Książki są, a czytelnicy? Do biblioteki w samych Gierałtowicach zapisanych jest tysiąc osób na 3200 mieszkańców.
Ślązaczka roku, preparator i ksiądz egzorcysta
Cztery wsie w gminie zacięcie rywalizują o uwagę. Chudów słynie przede wszystkim z zamku, w którego ściany wmurowano ostatnio ludzkie zwłoki. To tu ślub dumny Ślązak Artur Rojek z zespołu Myslovitz.
W Chudowie mieszka też pani Monika Organiściak, kobieta legenda, Ślązaczka roku 1993. Pani Monika ma prawie 80 lat i prowadzi Izbę Regionalną w Chudowie. To jej codzienność, ale tak naprawdę jest najbarwniejszą osobowością wsi, jeśli nie całej gminy. Polska i świat usłyszały o niej w 1993 roku, gdy wygrała pierwszą edycję konkursu na Ślązaka Roku. – Jo nawet nie wiedziała, że mnie przyjęli, bo syn się w Kanadzie żenił i jo pojechała do niego się pokazać. Jak wróciłam, to dostałam zawiadomienie. Poopowiadała jo im o tych śląskich zwyczajach, bo to była dla mnie codzienność, jo w tym żyła. – mówi pani Monika. – No a potem dostali my zaproszenie do Teatru Wyspiańskiego i pojechali tylko dlatego, że tam był też koncert zespołu Śląsk. Jo mówiła, że muszę tam być, bo jo jeszcze Śląska nie widziała. – dodaje. - A jak już mnie wywołali na scenę, to mnie się nogi zatrzęsły, jo nie wiedziała, co mam tam pleść. I jo dostała 50 milionów za pierwsze miejsce, jo była milionerka z Chudowa.
Dziś wygrana w konkursie to tylko niewiele znaczący epizod w jej życiu. Pani Monika o konkursie opowiada z pewnym znużeniem. Ożywia się zapytana o pasje. A ma się czym chwalić: jest wielką
fanką zespołu Dżem, za którym jeździ na koncerty, i... motoryzacji. Zajeździła wiele samochodów, dziś już nie prowadzi ze względu na wiek, ale na otarcie łez kupiła sobie własny motor, choppera. Jednoślad stoi w garażu, bo zdrowie już nie to, by go dosiąść, ale lokalny zlot motocyklistów bez pani Moniki obejść się nie może. Jeździła junakiem, jeździła emzetą, jedziła jawą. – A ten Riedel... - rozmarza się z uśmiechem. Ulubiona piosenka? „Czerwony jak cegła"! Nowych raczej nie lubi.
Izba regionalna w Chudowie to dzięki jej opowieściom prawdziwa wyspa skarbów. Gospodyni opowiada o starych sprzętach rolniczych i kuchennych, prezentuje ubiory, pokazuje dawne fryzjerskie narzędzia, z których kiedyś korzystała, no i godo, godo, godo, co chwila zapowiadając nieuchronne wyrzucenie natrętnych jej zdaniem gości za drzwi.
Przy pani Monice nawet lokalny preparator zwierząt, zwany tu wypychaczem, nie robi wrażenia. Bogdan Kieś ma profesjonalne podejście do swojego zawodu, o czym świadczy jego strona internetowa, z której dowiemy się, jak zdjąć skórkę ze zwierzęcia, jak upolować zwierzę, jakie są na rynku nowości DVD w tym temacie.
Przy preparatorze i pani Monice ksiądz egzorcysta z Paniówek brzmi już zupełnie zwyczajnie. – Wszyscy wiedzą, że ksiądz w razie potrzeby egzorcyzmy odprawia, ale nikt tu tym specjalnie nie żyje. Ksiądz też zbyt chętnie o tym nie chce rozmawiać, bo to jednak poważne sprawy są – tłumaczy pani Lidia.
Przy pani Monice, preparatorze i księdzu egzorcyście fakt, że do Gierałtowic regularnie przyjeżdża znany w cały kraju pisarz Szczepan Twardoch, nie jest żadną sensacją.
Literat odwiedza tu dziadków, a sam mieszka w Gliwicach. Reprezentuje pokolenie, które utożsamia się z regionem. – Nie czuję się Polakiem, ale nie mam zdania na temat autonomii śląskiej. Nie jestem przywiązany do koncepcji autonomii pod kątem jej niezawisłości ekonomicznej i politycznej, jednak Ruch Autonomii Śląska jest o tyle cenny, że jeśli nie będzie aktywnych działaczy politycznych na rzecz autonomii, to ona zniknie. A jeśli języka śląskiego nie będzie się uczyć w szkołach, to on zniknie. Powinien zostać czym prędzej skodyfikowany – mówi Twardoch.
Jego miłość do Śląska i jego małych miejscowości przejawia się i przewija w kolejnych powieściach w jego dorobku. Obecnie pracuje jednak nad historią warszawską.
Chcemy kina, nie remizy
Czy jest jakaś rysa na idealnym wizerunku gminy? – Brakuje kina, klubu, nie ma gdzie potańczyć, bo przecież nie w restauracji Szmaragdowa w Gierałtowicach – wymieniają dziewczynki, które marzą, żeby w Gierałtowicach pojawiło się centrum handlowe na wzór gliwickiego Forum.
– Remiza nie spełnia już oczekiwań młodzieży – mówi Pietrowska. Dlatego, mimo dostępu do Internetu, dla dzieciaków największym wydarzeniem ostatnich wakacji były odwiedziny grupy warszawskich fotografów. Robili z nimi zdjęcia, które potem pokazali mieszkańcom na wystawie w gminnym ośrodku kultury. Jeszcze więcej radości dał im album – po raz pierwszy ich zdjęcia ktoś opublikował.
Ale „Wyliczanka" Sputnika to przede wszystkim uważne spojrzenie na polską wieś. – Zainspirował nas pomysł Piotra Janowskiego, który dziesięć lat temu wydał album „Świat. Fotografie dzieci z Jasionki i Krzywej" – opowiada Rafał Milach ze Sputnika. – Podobnie jak on, postanowiliśmy wręczyć po prostu dzieciom aparaty i ich oczami spojrzeć na polską wieś kilka lat po wejściu Polski do Unii Europejskiej. Na tych zdjęciach widać, jak ta wieś wyładniała – dodaje.
I dlatego chociaż lista życzeń mieszkańców nie jest pusta, Gierałtowice zyskały swoje miejsce w prawdopodobnie najważniejszym fotograficznym przedsięwzięciu mijającego właśnie roku. A to kolejny powód do dumy.
Więcej o projekcie kolektywu Sputnik Photos na http://4x3.sputnikphotos.com