Jak Sputnik Photos realizował w Gierałtowicach Wyliczankę

Jedna gmina w górnośląskim, a cudów i atrakcji w niej mnóstwo. Niewielkie Gierałtowice trafiły właśnie do albumu „Wyliczanka" kolektywu fotograficznego Sputnik Photos

Publikacja: 10.03.2012 00:01

Jak Sputnik Photos realizował w Gierałtowicach Wyliczankę

Foto: ROL

Do gminy Gierałtowice przybyliśmy w ślad za fotografami kolektywu Sputnik Photos. Chcieliśmy zobaczyć cenionych twórców przy pracy z dziećmi i śledzić powstanie albumu, którego autorami są wyłącznie małoletni. Chodząc z dzieciakami po górnośląskiej okolicy odkryliśmy cuda-niewidy polskiej wsi, o kondycji której większość mieszkańców dużych miast nie ma pojęcia. I choć kolektyw Sputnik zawędrował także w odległe rejony wsi zachodniopomorskich, podlaskich i bieszczadzkich, gdzie pieniądze unijne nie przychodzą tak szubko, by poprawić stan dróg czy szkolnictwa wiejskiego, to widać, że na Śląsku dzieje się wiele, zmieniając oblicze terenów wiejskich w bardzo pozytywny obraz.

***

Podobno jak Śląsk długi i szeroki, tak każde miejsce w tej okolicy to prawdziwa kopalnia tematów. Region zapisał się w historii Polski jako miejsce przesiedleń ludności ze wschodu na tereny określane dziś jako poniemieckie, ale też jako ziemia pełna cennych surowców, od węgla po uran. Do dziś poszczególne miejscowości ponoszą konsekwencje tych faktów. Do dziś zarówno Dolny, jak i Górny Śląsk odwiedzają potomkowie niemieckich właścicieli tych ziem, pokazując swoim dzieciom i wnukom, jak to drzewiej bywało. Do dziś zdarza się też, że jakaś ulica czy kamienica zapadnie się lub zniknie pod ziemią, co Ślązacy kwitują krótko: szkody górnicze.

"Wyliczanka" - recenzja

Jedną z miejscowości, która znajduje się na poniemieckim obszarze, są gminne Gierałtowice (niemieckie Gieraltowitz). Teren czterech znajdujących się na jej terenie wsi – Gierałtowic, Przyszowic, Paniówek i Chudowa - zamieszkuje dziś dziesięć tysięcy osób.

Na owe dziesięć tysięcy mieszkańców gmina ma tysiące powodów do dumy: historyczny ród, Ślązaczkę roku, znanego pisarza, księdza egzorcystę, wziętego wypychacza zwierząt... Co więcej, w zeszłym roku tutejsza lipa otrzymała ogólnopolski tytuł Drzewa Roku, tu powstaje największy węzeł autostradowy w Europie, tu wreszcie stoi ponadstuletni pałac, który znalazł się na zdjęciu w kalendarzu Philipsa. Tuż obok wieży Eiffla.

Jakby tego było mało, w grudniu 2011 roku o Gierałtowicach usłyszała cała Polska. Stało się to za sprawą albumu kolektywu fotograficznego Sputnik Photos. Publikacja jest efektem kilkudniowych warsztatów, jakie znani fotografowie - Jan Brykczyński, Kuba Dąbrowski, Rafał Milach, Adam Pańczuk, Agnieszka Rayss, Michał Łuczak i Białorusin Andrei Liankevich - zorganizowali dla dzieciaków z małych śląskich miejscowości. W 12 wsiach i miasteczkach w czterech narożnikach kraju dali dzieciom aparaty fotograficzne, by oczami najmłodszych spojrzeć na współczesną polską wieś.

- Chcieliśmy pokazać różne regiony Polski, dlatego wybraliśmy cztery punkty na obrzeżach. Krańce są zawsze pełne uroku, prawda? – opowiada Marzena Michałek, menedżerka Sputnik Photos.

Obok Podlasia, Bieszczad i Zachodniopomorskiego, na liście był też Górny Śląsk. – Śląsk to prawie południowo-zachodnim koniec kraju, dawał brakujący nam element małomiasteczkowo- industrialny – dodaje Michałek.

W ten sposób wśród wybranych przez fotografów trochę z przypadku trzech śląskich miejscowości znalazły się Gierałtowice. Ale artyści nie mogli spodziewać się, że wybrali jedną z najbardziej

niezwykłych miejscowości na Górnym Śląsku. Na zdjęciach wykonanych przez gierałtowickie dzieciaki widać ładne ulice, nowoczesne boisko, przyjaznych policjantów, zadbane domy i przede wszystkim uśmiechnięte twarze kolegów. Bo Gierałtowice to gmina szczęśliwa.

Niemiecki początek, polski koniec

Gierałtowice zaistniały na mapie Europy Środkowo-Wschodniej pod koniec XIII. Nazwa wsi wywodzi się podobno od głównego zasadźcy, prawdopodobnie niemieckiego pochodzenia – Gerharda. Niedługo później pojawili się tajemniczy „trzej bracia z Gierałtowic" herbu Jastrzębiec, o których niewiele wiadomo. Po nich wieś przejął ród Gierałtowskich. Nie na długo. Tereny przechodziły z rąk do rąk, by w końcu w połowie XIX wieku trafić do rodu von Raczków. Choć, jak pisze Krystyna Godoń, autorka książki „Raczkowie Przyszowiccy", von Raczkowie „nie odegrali żadnej ważnej roli w historii regionu, o historii państwa już nie wspominając", to został po nich okazały zamek w stylu neobarokowym oraz mały klasztor sióstr służebniczek. Przed klasztorem stworzono park w stylu angielskiego sentymentalizmu, dziś chętnie odwiedzany przez mieszkańców.

- Ostatnią dziedziczką, która zarządzała majątkiem i mieszkała w Gierałtowicach do 1929 roku była Dolores von Raczek, zwana przez autochtonów pieszczotliwie Dolla – opowiada Andrzej Biskup z Towarzystwa Miłośników Przyszowic. Kiedy po powstaniach śląskich Gierałtowice znalazły się w granicach Polski, Dolores, która czuła się Niemką, sprzedała folwark i wróciła do ojczyzny.

Po latach, w sierpniu tego roku, do Przyszowic przyjechali jej potomkowie. Obejrzeli przede wszystkim dawny klasztor, w którym dziś mieści się m.in. Towarzystwo Przyjaciół Przyszowic. Nie spodziewali się, że znajdą zawieszoną na ścianach w korytarzu dawnego klasztoru historię Przyszowic, przygotowaną przez panią Krystynę Grodoń - prezes TMP, w tym imponująco udokumentowaną historię swojego rodu..

Ale przyszowianie mogą chwalić się nie tylko historią. Również współczesność daje im powody, by puszyć się z dumy. Wystarczy krótki spacer po okolicy w towarzystwie mieszkańców, by szybko zabrakło palców do ich wyliczania.

Przytul się do drzewa roku

Na jej korze nie objawił się wizerunek Chrystusa, jak to miało miejsce w przypadku brzozy ze śląskiego Michałowa. Nie pod nią, a pod dębem w lubuskim Zaborze odpoczywał według legendy Napoleon Bonaparte podczas marszu na Rosję. Ludzie nie obgryzają jej zmurszałej kory, jak tej z Cielętnik nieopodal Częstochowy, która rzekomo potrafi zastąpić niejednego stomatologa. Lipa Witula z Przyszowic, to nie tylko drzewo z historią. To przede wszystkim od ponad roku jedna z głównych atrakcji turystycznych okolicy. No bo jak tu nie chwalić się lipą, która zajęła piąte miejsce w konkursie na drzewo roku?

Z tym konkursem sprawa jest zresztą niezwykle ciekawa. Kiedy klub Gaja, ogólnopolska organizacja ekologiczna, zaprosił internautów do wyboru „drzewa roku", okazało się, że połowa finalistów rośnie w województwie śląskim. Mają swoje drewniane miss Gliwice, ma Ruda Śląska, ale żadne z nich nie korzysta z tego faktu tak intensywnie, jak Przyszowice.

Witula żyje już od ponad 300 lat i tak naprawdę nazywa się Witosław. – Jest taki zwyczaj, że drzewom nadaje się raczej żeńskie imiona, ale ja poprosiłem, by nazwać je moim – mówi jej imiennik o nazwisku Grygierczyk, dendrolog z Gliwic, odkrywca przyszowickiej lipy, który w zamian za to odstępstwo od normy został jej opiekunem społecznym. - To długowieczne drzewo, jeśli zabiegi pielęgnacyjne przeprowadza się regularnie, co kilka lat, to taka lipa może pożyć jeszcze sto, dwieście lat.

Dużo mniej czasu, bo raptem paru miesięcy, Witula potrzebowała, by szturmem zdobyć serca członków Towarzystwa Miłośników Przyszowic. Wymieniają ją dziś jednym tchem razem z innymi atrakcjami wsi i gminy.

A tych nie brakuje, podobnie jak nagród, którymi może pochwalić się gmina. 13. miejsce w Rankingu Europejska Gmina Europejskie Miasto w województwie śląskim; druga nagroda w ogólnopolskim konkursie na najlepiej oświetloną gminę w 2003 i 2009 roku; Śląski Oskar, czyli nagroda przyznawana osobom lub instytucjom, które w szczególny sposób zaistniały w województwie śląskim – to tylko niektóre z nich. W tym roku Gaja ponownie ogłosiła konkurs na drzewo roku. Gierałtowicom nie udało się znów trafić do finału, ale Ślązacy już pewnie przeszukują swój drzewostan pod kątem kolejnej edycji. W każdej ze wsi.

Gierałtowicka matematyka

Bo w Gierałtowicach liczy się do czterech. W skład gminy wchodzą cztery wsie i stąd wszystkiego musi być po cztery. Tutejszy wójt czuje się zapewne jak beduin z czterema żonami, z których każda ma być obdarowana takimi samymi prezentami, jak trzy pozostałe. W herbie gminy jest więc zamek z czterema oknami i cztery łany pszenicy, a na jej terenie: cztery przedszkola, cztery szkoły, cztery biblioteki, cztery kościoły, cztery chóry, cztery boiska „Orliki", a nawet droga krajowa 44 i węzeł autostrady A4.

Ten ostatni to zresztą powód do dumy dla mieszkańców. - Jest największy w Europie – zachwyca się Andrzej Biskup, prezes Towarzystwa Przyjaciół Przyszowic. Stoi na hałdzie, najlepszym punkcie widokowym do obserwacji węzła i jego rozbudowy, pan Andrzej, emerytowany górnik, wylicza widoki:

- Tu jest A1, tu A4. Tu droga się kończy, ale do Euro 2012 zdążą. Tam w oddali radiostacja w Gliwicach. Kopalnie Halemba, Guido, a tu obok kościół, nasz, przyszowicki – dodaje.

Nawet kościoły w gminie są wyjątkowe. No bo czy wielu proboszczów w Polsce może pochwalić się krzywą wieżą kościelną? A taką właśnie można znaleźć w Przyszowicach, w kościele św. Jana Nepomucena, tuż przy zabytkowym, poniemieckim spichlerzu. Z powodu szkód górniczych wieża przechyliła się o 70 centymetrów, a przy wejściu do kościoła trzeba było dobudować schody.

Wieżę kościelną warto pokazać, bo choć przechylona z powodu szkód, to jednak nadal stoi, a kościół dumnie prezentuje się z oddali. Gierałtowice mają zresztą długą listę „top ten" miejsc i ludzi, którymi chcą się chwalić. Należy do nich wspomniany pałac w Przyszowicach. Dziś działa niczym przyszowicki pałac kultury i nauki: mieści w sobie Towarzystwo Miłośników Przyszowic, siedzibę sołtysa, obchodzący w tym roku stulecie istnienia chór „Słowik", przedszkole, urząd stanu cywilnego, ośrodek zdrowia i bibliotekę. Swego czasu chciano tu urządzić ekskluzywny dom starców, ale pomysł upadł.

W pobliskim parku znajdziemy też szypułkowy dąb pamięci, posadzony w ramach akcji „Katyń... ocalić od zapomnienia". Kto to miejsce wymyślił? – No, ja to wymyśliłem – mówi Andrzej Biskup z TMP – Aż pod Częstochowę po ten dąb pojechaliśmy – dodaje dumny.

My tu się nie nudzimy

Co można robić w Gierałtowicach? Na jesieni lokalne „Wieści gminy" doniosły, że gmina zdobyła tytuł „Najbardziej rozbieganej miejscowości" w województwie śląskim. Stało się to za sprawą

tutejszych biegaczy, którzy wygrali cykl sześciu imprez pod hasłem „Ruda Śląska i Gmina Gierałtowice + bieganie = zdrowe społeczeństwo".

Ewka i Karina Spyra, 12- i 14-latka z Gierałtowic:

– Lubię siedzieć w bibliotece, albo na placu zabaw czy boisku, gdzie gramy w siatkówkę – mówi Karina. - Lubię w Gierałtowicach nasze boisko, ponieważ jest tam zawsze dużo dzieci, z którymi można pograć w piłkę nożną lub siatkówkę. Lubię też naszą bibliotekę, ponieważ są tam bardzo miłe panie. W wakacje spędzam tam dużo przyjemnego czasu, bo zawsze coś się dzieje. Dyrektorka biblioteki, pani Lidia organizuje bardzo fajne wycieczki i zabawy - dodaje.

Dziewczynki narzekają, że tylko stanowisk komputerowych jest za mało, żeby móc skorzystać z Internetu. A jednak są powody do dumy. Gmina i wójt dbają o młodzież szkolną: w gminie Gierałtowice przeznacza się najwięcej pieniędzy na ucznia w Polsce.

Po szkole mieszkańcu szturmują imprezy, które regularnie odbywają się w gminie: dożynki powiatowe, majowe gody gminne, wrześniowe dożynki gminne, które, niczym igrzyska olimpijskie, odbywają się w każdej wsi co cztery lata, rotacyjnie, co roku gdzie indziej. Hucznie obchodzona jest barbórka. Górnicze święto tu świętuje się bardziej rodzinnie – najpierw msza, potem golonka i piwo.

Gierałtowice to gmina rozczytana. Biblioteka działa pełną parą. Dyrektor Lidia Pietrowska sprawnie korzysta z funduszy europejskich. Dzięki temu ma pieniądze na archiwizację i digitalizację materiałów historycznych i przekazów ustnych. W bibliotece ma salę komputerową, prowadzi dyskusyjny klub filmowy.

Podczas powodzi w 1997 roku miejscowość straciła całe zbiory biblioteczne. Szybko ogłoszono zbiórkę książek i teraz biblioteka cierpi na klęskę, ale urodzaju. Książek zebrano trzy miliony.

Książki są, a czytelnicy? Do biblioteki w samych Gierałtowicach zapisanych jest tysiąc osób na 3200 mieszkańców.

Ślązaczka roku, preparator i ksiądz egzorcysta

Cztery wsie w gminie zacięcie rywalizują o uwagę. Chudów słynie przede wszystkim z zamku, w którego ściany wmurowano ostatnio ludzkie zwłoki. To tu ślub dumny Ślązak Artur Rojek z zespołu Myslovitz.

W Chudowie mieszka też pani Monika Organiściak, kobieta legenda, Ślązaczka roku 1993. Pani Monika ma prawie 80 lat i prowadzi Izbę Regionalną w Chudowie. To jej codzienność, ale tak naprawdę jest najbarwniejszą osobowością wsi, jeśli nie całej gminy. Polska i świat usłyszały o niej w 1993 roku, gdy wygrała pierwszą edycję konkursu na Ślązaka Roku. – Jo nawet nie wiedziała, że mnie przyjęli, bo syn się w Kanadzie żenił i jo pojechała do niego się pokazać. Jak wróciłam, to dostałam zawiadomienie. Poopowiadała jo im o tych śląskich zwyczajach, bo to była dla mnie codzienność, jo w tym żyła. – mówi pani Monika. – No a potem dostali my zaproszenie do Teatru Wyspiańskiego i pojechali tylko dlatego, że tam był też koncert zespołu Śląsk. Jo mówiła, że muszę tam być, bo jo jeszcze Śląska nie widziała. – dodaje. - A jak już mnie wywołali na scenę, to mnie się nogi zatrzęsły, jo nie wiedziała, co mam tam pleść. I jo dostała 50 milionów za pierwsze miejsce, jo była milionerka z Chudowa.

Dziś wygrana w konkursie to tylko niewiele znaczący epizod w jej życiu. Pani Monika o konkursie opowiada z pewnym znużeniem. Ożywia się zapytana o pasje. A ma się czym chwalić: jest wielką

fanką zespołu Dżem, za którym jeździ na koncerty, i... motoryzacji. Zajeździła wiele samochodów, dziś już nie prowadzi ze względu na wiek, ale na otarcie łez kupiła sobie własny motor, choppera. Jednoślad stoi w garażu, bo zdrowie już nie to, by go dosiąść, ale lokalny zlot motocyklistów bez pani Moniki obejść się nie może. Jeździła junakiem, jeździła emzetą, jedziła jawą. – A ten Riedel... - rozmarza się z uśmiechem. Ulubiona piosenka? „Czerwony jak cegła"! Nowych raczej nie lubi.

Izba regionalna w Chudowie to dzięki jej opowieściom prawdziwa wyspa skarbów. Gospodyni opowiada o starych sprzętach rolniczych i kuchennych, prezentuje ubiory, pokazuje dawne fryzjerskie narzędzia, z których kiedyś korzystała, no i godo, godo, godo, co chwila zapowiadając nieuchronne wyrzucenie natrętnych jej zdaniem gości za drzwi.

Przy pani Monice nawet lokalny preparator zwierząt, zwany tu wypychaczem, nie robi wrażenia. Bogdan Kieś ma profesjonalne podejście do swojego zawodu, o czym świadczy jego strona internetowa, z której dowiemy się, jak zdjąć skórkę ze zwierzęcia, jak upolować zwierzę, jakie są na rynku nowości DVD w tym temacie.

Przy preparatorze i pani Monice ksiądz egzorcysta z Paniówek brzmi już zupełnie zwyczajnie. – Wszyscy wiedzą, że ksiądz w razie potrzeby egzorcyzmy odprawia, ale nikt tu tym specjalnie nie żyje. Ksiądz też zbyt chętnie o tym nie chce rozmawiać, bo to jednak poważne sprawy są – tłumaczy pani Lidia.

Przy pani Monice, preparatorze i księdzu egzorcyście fakt, że do Gierałtowic regularnie przyjeżdża znany w cały kraju pisarz Szczepan Twardoch, nie jest żadną sensacją.

Literat odwiedza tu dziadków, a sam mieszka w Gliwicach. Reprezentuje pokolenie, które utożsamia się z regionem. – Nie czuję się Polakiem, ale nie mam zdania na temat autonomii śląskiej. Nie jestem przywiązany do koncepcji autonomii pod kątem jej niezawisłości ekonomicznej i politycznej, jednak Ruch Autonomii Śląska jest o tyle cenny, że jeśli nie będzie aktywnych działaczy politycznych na rzecz autonomii, to ona zniknie. A jeśli języka śląskiego nie będzie się uczyć w szkołach, to on zniknie. Powinien zostać czym prędzej skodyfikowany – mówi Twardoch.

Jego miłość do Śląska i jego małych miejscowości przejawia się i przewija w kolejnych powieściach w jego dorobku. Obecnie pracuje jednak nad historią warszawską.

Chcemy kina, nie remizy

Czy jest jakaś rysa na idealnym wizerunku gminy? – Brakuje kina, klubu, nie ma gdzie potańczyć, bo przecież nie w restauracji Szmaragdowa w Gierałtowicach – wymieniają dziewczynki, które marzą, żeby w Gierałtowicach pojawiło się centrum handlowe na wzór gliwickiego Forum.

– Remiza nie spełnia już oczekiwań młodzieży – mówi Pietrowska. Dlatego, mimo dostępu do Internetu, dla dzieciaków największym wydarzeniem ostatnich wakacji były odwiedziny grupy warszawskich fotografów. Robili z nimi zdjęcia, które potem pokazali mieszkańcom na wystawie w gminnym ośrodku kultury. Jeszcze więcej radości dał im album – po raz pierwszy ich zdjęcia ktoś opublikował.

Ale „Wyliczanka" Sputnika to przede wszystkim uważne spojrzenie na polską wieś. – Zainspirował nas pomysł Piotra Janowskiego, który dziesięć lat temu wydał album „Świat. Fotografie dzieci z Jasionki i Krzywej" – opowiada Rafał Milach ze Sputnika. – Podobnie jak on, postanowiliśmy wręczyć po prostu dzieciom aparaty i ich oczami spojrzeć na polską wieś kilka lat po wejściu Polski do Unii Europejskiej. Na tych zdjęciach widać, jak ta wieś wyładniała – dodaje.

I dlatego chociaż lista życzeń mieszkańców nie jest pusta, Gierałtowice zyskały swoje miejsce w prawdopodobnie najważniejszym fotograficznym przedsięwzięciu mijającego właśnie roku. A to kolejny powód do dumy.

Więcej o projekcie kolektywu Sputnik Photos na http://4x3.sputnikphotos.com

Do gminy Gierałtowice przybyliśmy w ślad za fotografami kolektywu Sputnik Photos. Chcieliśmy zobaczyć cenionych twórców przy pracy z dziećmi i śledzić powstanie albumu, którego autorami są wyłącznie małoletni. Chodząc z dzieciakami po górnośląskiej okolicy odkryliśmy cuda-niewidy polskiej wsi, o kondycji której większość mieszkańców dużych miast nie ma pojęcia. I choć kolektyw Sputnik zawędrował także w odległe rejony wsi zachodniopomorskich, podlaskich i bieszczadzkich, gdzie pieniądze unijne nie przychodzą tak szubko, by poprawić stan dróg czy szkolnictwa wiejskiego, to widać, że na Śląsku dzieje się wiele, zmieniając oblicze terenów wiejskich w bardzo pozytywny obraz.

Pozostało 96% artykułu
Rzeźba
Ai Weiwei w Parku Rzeźby na Bródnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Rzeźba
Ponad dwadzieścia XVIII-wiecznych rzeźb. To wszystko do zobaczenia na Wawelu
Rzeźba
Lwowska rzeźba rokokowa: arcydzieła z muzeów Ukrainy na Wawelu
Sztuka
Omenaa Mensah i polskie artystki tworzą nowy rozdział Biennale na Malcie
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Rzeźba
Rzeźby, które przeczą prawom grawitacji. Wystawa w Centrum Olimpijskim PKOl