Półtoragodzinny spektakl multimedialny „The Voyage" to ilustrowana historia ludzkości, wierzeń, kultury, ustrojów politycznych. Ale też, a może przede wszystkim, historia Jana Sawki. Pokaz jego psychodelicznej wyobraźni, technicznej wirtuozerii, konsekwencji rzadko spotykanej w dzisiejszym świecie sztuki.
Twórca słynnych plakatów nie znosił kompromisów, a już na pewno nie uznawał ich w sztuce. Zawsze grał o pełną stawkę.
– Był śmiertelnie serio przekonany o swojej wielkości. Często stawiał się w kontrze do całego świata, miał pretensje do niego, że nie docenia jego wyjątkowości – mówi Tadeusz Nyczek, który poznał go w Krakowie. – Przyjechał po studiach we Wrocławiu. Był tak biedny, że nie stać go było na mieszkanie, wynajął jakiś garaż, w którym nocował i miał pracownię.
Początek lat 70. Twórcy polskiej szkoły plakatu zastygli w figurach międzynarodowych sław zajętych przygotowywaniem swoich retrospektyw i albumów. Wszyscy czekali na nowe rozdanie. Sawka zafascynowany amerykańską popkulturą, Andym Warholem i estetyką hipisowskiego lata miłości, zapatrzony w „Yellow Submarine" zaproponował przeciwieństwo języka lapidarnej metafory, czystej formy, oszczędności. Jaskrawy kolor, brak konturów, senna atmosfera, bezlitosny humor sprawiły, że szybko wszedł do pierwszej ligi. Rysował dla „Studenta" i „Szpilek", był dyrektorem artystycznym krakowskiego Teatru STU i warszawskiej Stodoły. Robił okładki książek i płyt. „Szalona Lokomotywa" była musicalem wystawianym w 1974 r., opartym na tekstach Witkacego. Na okładce płyty stwór pochodzący z onirycznych otchłani, łączący w jedną całość człowieka, ćmę i lokomotywę...
– Jego wyobraźnia nadawała na nieznanych w Polsce falach. Nie był lubiany przez starszych kolegów. Lenica, Tomaszewski byli wychowani jeszcze w micie skromnego artysty, którego świat musi odkryć. Sawka był już inny. Ale szanowali go wszyscy, bo wiedzieli, że jest naprawdę dobry, choć nieco pogardliwie nazywano go ilustratorem – wspomina Szymon Bojko, przyjaciel, krytyk sztuki.