W trakcie transmisji telewizyjnych kilkunastosekundowe reklamy kosztują krocie, natomiast wśród kibiców na stadionie i telewidzów w domach zapanowała moda zajadania się dipami z sosem guacamole, z jego głównym składnikiem, awokado. Każdego roku Amerykanie zjadają podczas tej imprezy ok. 63 tys. ton tych owoców, uważają, że dają dodatkową siłę i potencję. To i ich nazwa (pochodząca od ahuacatl, z języka Indian Nahuatl, oznaczająca męskie jądro), w skojarzeniu z widokiem, jak rosną — wisząc parami z drzewa — zapewniło ich sukces.
Początki były trudne. Skojarzenie z męskimi genitaliami nie zapewniło ich popularności, gdy pojawiły się na rynku w Stanach. Do lat 20. zeszłego wieku oferowano je jako „gruszki aligatora". W 1914 r. zakazano ich importu z Meksyku. Plantatorzy skorzystali wtedy z okazji, zmienili nazwę na awokado i reklamowali je jako artykuł luksusowy. W latach 60. stały się symbolem artystów z ambicjami.
W latach 80., gdy Amerykanie zaczęli zwracać uwagę na dietę, groziło im, że wypadną z rynku. Duża zawartość tłuszczu uczyniła z nich doskonałego uczestnika wystawnych przyjęć z okazji Super Bowl. Na początku lat 90. kampania reklamowa Guacamole Bowl związała meksykańskich plantatorów z amerykańskim futbolem. Graczom i ich rodzinom zlecono dzielenie się przepisami na sos guacamole. Traktat o wolnym handlu NAFTA sprawił, że te owoce stały się bardziej dostępne, a w 1997 r. Stany zniosły 80-letni zakaz importu, co oznaczało, że konsumenci mogli kupować jej przez cały rok, a nie tylko przed finałowym meczem.
Obecnie guacamole tak mocno wszedł do świadomości kibiców i konsumentów, że każda wzmianka o małej zmianie klasycznego przepisu wywołuje powszechne oburzenie. Dodatki - „przedłużacze" smaku — kwaśna śmietana, jogurt, czy purée z groszku — są regionalną adaptacją tego dania, zapewniają niesłabnącą popularność sosu.