Wydawało się, że poniedziałek będzie w Polsce dniem przygnębienia i zadumy. Były msze w intencji tragicznie zmarłego prezydenta Gdańska, były marsze milczenia. Były apele o jedność i spokój. Ale hejtu nie udało się zatrzymać. Fala nienawistnych komentarzy zalała media społecznościowe i internetowe fora. Chyba z większą niż zwykle intensywnością.
Czytaj także: Stop hejtowi
„Narodowe rekolekcje" – takim hasłem wielu użytkowników Twittera opatrywało zdjęcia z marszów w Gdańsku, Warszawie, Poznaniu, Wrocławiu i kilkudziesięciu innych miast. Tyle że „narodowe rekolekcje" w ciągu ostatnich lat mieliśmy co najmniej dwa razy. Po śmierci Jana Pawła II w kwietniu 2005 roku znak pokoju przekazywali sobie wszyscy. Od zwaśnionych kibiców na stadionach po skłóconych od lat polityków. Starczyło na krótko.
Potem był kwiecień 2010 roku. Znów zapadła cisza i pojawiła się szansa na względny pokój. Zanim jednak ciało prezydenta Lecha Kaczyńskiego spoczęło na Wawelu, fala hejtu powróciła. Ze zdwojoną mocą. Jako społeczeństwo zmarnowaliśmy te lekcje. Można wskazywać winnych. Mówić, że to przez tego lub tamtego polityka. Zrzucać winę na media. I będzie w tym pewnie ziarno prawdy.
Ale czy problemem nie jest to, że jako społeczeństwo zgubiliśmy gdzieś kulturę dialogu, kulturę spotkania i rozmowy?