Ludowy kłopot Donalda Tuska

Jak to możliwe, że chwilę po serdecznej rozmowie Tuska z Pawlakiem o standardach etycznych prezes PSL publicznie oświadczył, iż zatrudnianie członków rodziny jest rzeczą chwalebną? – zastanawia się Igor Janke

Aktualizacja: 06.08.2008 08:05 Publikacja: 05.08.2008 21:41

Ludowy kłopot Donalda Tuska

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Działacze Polskiego Stronnictwa Ludowego przyjęli specyficzną interpretację polityki prorodzinnej. Oznacza ona wspieranie najbliższych i przyjaciół w obsadzaniu przez nich stanowisk w rozmaitych instytucjach publicznych. Waldemar Pawlak wręcz chwali takie działania. – Największą nagrodą dla rodziców jest sytuacja, kiedy dzieci podejmują i kontynuują ich dzieło – powiedział niedawno. A zadaniem rodziców jest im w tym pomóc.

No i tu jest dramat. Bo wicepremier rządu RP nie rozumie tej cienkiej granicy między zwyczajną pomocą dzieciom i przyjaciołom a kumoterstwem i nepotyzmem. Nie rozumie, gdzie przekraczane są standardy demokratycznego państwa.

Niby nie powinno to dziwić. PSL od zawsze traktował partię jak przedsiębiorstwo, które zajmuje się załatwianiem rozmaitych interesów swoich udziałowców. Od zawsze znakiem rozpoznawczym ludowców była pełna obrotowość, zdolność do zawirowania rozmaitych sojuszy za odpowiednią cenę. Tą ceną zwykle były stanowiska.

Prawdopodobnie dzięki temu ludowcy trwają i mimo rozmaitych zawirowań nadal funkcjonują na scenie politycznej, a nawet teraz współtworzą rząd. Politolodzy i komentatorzy powtarzają, że to dzięki sile aparatu partyjnego na dole. Dzięki bardzo silnemu zakorzenieniu w lokalnych społecznościach.

Skąd się wzięło to zakorzenienie? Jednym z zasadniczych powodów jest właśnie to, że PSL dba o swoich ludzi. Dba realnie. Załatwia im prace, dopłaty, obsadza znajomych działaczy, gdzie się da. Z Warszawy nie zawsze to widać.

Dlatego gdy tylko ludowcy wrócili do gry na wysokim szczeblu, w sposób naturalny robią to co zawsze – dbają o swoich znajomych, przyjaciół, dzieci. Taka jest mentalność w PSL i takie są zasady ich polityki.

Dlatego Waldemar Pawlak ze zdziwieniem słucha dziś, kiedy Donald Tusk mówi mu, że nie ma miejsca na interesy rodzinne w polityce. Kompletnie nie rozumie, kiedy krytykują go media za załatwianie posad swoim.

Taki jest wicepremier i taka jest jego partia.

Waldemar Pawlak z jednej strony się zmienił. Zrozumiał mechanizmy wolnorynkowej gospodarki, widzi korzyści płynące dla jego wyborców z członkostwa Polski w Unii Europejskiej. Rozumie dobrze nowoczesne technologie. Ale wie też, dlaczego jego partia nadal funkcjonuje, i zdaje sobie sprawę, jaka jest mentalność jego działaczy. I zapewne w dużej mierze podziela ich punkt widzenia. Na wszystko patrzy przez pryzmat bardzo dosłownie rozumianych interesów swojego środowiska.

Za chwilę może się okazać, że jest to poważny problem dla Donalda Tuska i Platformy Obywatelskiej. Bo to, co jeszcze kilka lat temu uchodziło może nie za cnotę, ale za rzecz normalną, o której można było krytycznie pisać w gazetach (ale i tak nic z tego nie wynikało), z której można było się pośmiać, dziś nie jest już akceptowane.

Po aferze Rywina, po ujawnieniu tych wszystkich patologii, które ujrzały światło dzienne za rządów Leszka Millera, Polacy są uczuleni na sprawy takie jak korupcja czy nepotyzm. To właśnie zarzuty popełniania tych grzechów niemal całkowicie zmiotły ze sceny postkomunistów. To dlatego trzy lata temu Polacy wybrali PiS i PO.

Można być krytycznym wobec rządów Prawa i Sprawiedliwości, ale niewątpliwym osiągnięciem tego okresu była radykalna zmiana atmosfery wobec korupcji i wszelkich patologii. Nie znaczy to, że przypadki nepotyzmu w ogóle się nie zdarzały za poprzedniego rządu, ale kiedy ktoś je ujawniał, natychmiast były piętnowane. I nikt nie miał wątpliwości co do tego, jaki jest stosunek władz do tego typu praktyk.

Można też być krytycznym wobec Platformy Obywatelskiej i Donalda Tuska, ale trudno byłoby premierowi zarzucić, że w sprawie korupcji zajmuje inne stanowisko niż poprzednicy. Pozostawił na czele Centralnego Biura Antykorupcyjnego Mariusza Kamińskiego, co było symbolicznym sygnałem, że w pewnych dziedzinach obecna ekipa chce kontynuować pracę poprzedników. A gdy ujawniono sprawę prezydenta Sopotu Jacka Karnowskiego, premier potrafił być bardzo stanowczy.

I wszystko jedno, czy robi to z głębokiego przekonania, że walkę z korupcją należy kontynuować, czy też z politycznego wyrachowania, zdając sobie sprawę, jaki jest stosunek społeczeństwa do takich procederów – zawsze mówi jasno: z korupcją i nepotyzmem ten rząd będzie walczyć jak poprzedni.

Kiedy prasa zaczęła pisać o przypadkach nepotyzmu w instytucjach zarządzanych przez ludzi PSL, premier zareagował jak trzeba. Powiedział, że wymaga od koalicjanta utrzymania pewnych standardów, "aby nie było interesów rodzinnych w polityce". I choć, jak zapewniał, odbył na ten temat "długą i serdeczną" rozmowę w cztery oczy z Waldemarem Pawlakiem, to nie wydaje się, by ta serdeczna rozmowa przyniosła jakiekolwiek skutki. Bo chwilę po tej "serdecznej rozmowie" wicepremier publicznie oświadczył, że zatrudnianie członków rodziny jest czymś chwalebnym.

Afera Rywina nie dokonała zmiany w sposobie myślenia działaczy PSL. Ludowcy stworzyli koalicję z Platformą nie dlatego, że przyjęli jej standardy etyczne, ale dlatego, że partia Tuska przedstawiła im atrakcyjną ofertę. Ale premier nie powinien mieć wątpliwości, że kiedy pojawi się konkurencyjna oferta, partner jego długich i serdecznych rozmów wybierze tego, kto daje więcej.

Nic nie wskazuje na to, by PSL chciał zmienić swoją politykę kadrową. Nadal co jakiś czas będziemy się dowiadywać, jak partia Waldemara Pawlaka dba o interesy swoich członków, ich rodzin i przyjaciół.

Dla partii Tuska może się to okazać poważnym obciążeniem. Bo jeśli takie słowa, jak "załatwianie", "kolesiostwo", "nepotyzm", "korupcja" zaczną się pojawiać przy okazji mowy o tym rządzie, sondażowe notowania rządu i Platformy zaczną spadać. Także dlatego że opozycja będzie każdą taką sprawę podchwytywać i nagłaśniać.

Kolejne serdeczne rozmowy premiera z wicepremierem niewiele w tej sprawie wniosą. Albo premier będzie musiał radykalnie zmienić ton tych rozmów, albo zacząć myśleć o innym rozwiązaniu.

Tusk jak ognia unika konfliktów, bo wie, że źródłem jego popularności jest deklarowana ugodowość i szeroki uśmiech. Ale w końcu będzie musiał zacząć publicznie krytykować praktyki PSL, aby łatka nepotyzmu nie przylgnęła do niego i jego partii. Premier powinien zdać sobie sprawę, że ludowcy od lat się nie zmienili.

Dla SLD byli wygodnym partnerem, bo w sposób jasny i precyzyjny mówili, jaka jest cena za ich poparcie. Tusk na prowadzenie tego rodzaju cynicznych negocjacji nie może sobie jednak pozwolić.

Działacze Polskiego Stronnictwa Ludowego przyjęli specyficzną interpretację polityki prorodzinnej. Oznacza ona wspieranie najbliższych i przyjaciół w obsadzaniu przez nich stanowisk w rozmaitych instytucjach publicznych. Waldemar Pawlak wręcz chwali takie działania. – Największą nagrodą dla rodziców jest sytuacja, kiedy dzieci podejmują i kontynuują ich dzieło – powiedział niedawno. A zadaniem rodziców jest im w tym pomóc.

No i tu jest dramat. Bo wicepremier rządu RP nie rozumie tej cienkiej granicy między zwyczajną pomocą dzieciom i przyjaciołom a kumoterstwem i nepotyzmem. Nie rozumie, gdzie przekraczane są standardy demokratycznego państwa.

Pozostało 91% artykułu
Publicystyka
Marek Kutarba: Jak Polska chce patrolować Bałtyk bez patrolowców?
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Rafał Trzaskowski musi przestać być warszawski, żeby wygrać wybory
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Gruzja w ślepym zaułku. Dlaczego nie mogło być inaczej?
Publicystyka
Andrzej Łomanowski: Rosjanie znów dzielą Ukrainę i szukają pomocy innych
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Publicystyka
Zaufanie w kryzysie: Dlaczego zdaniem Polaków politycy są niewiarygodni?
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska