Rząd Platformy Obywatelskiej miał być rządem reform, nowych standardów w polityce i zaufania. Miało być normalnie: rząd nie będzie przeszkadzał Polakom, a oni zaufają, że rząd wie, co robi. Chaos wywołany wejściem w życie nowej ustawy o IPN pokazuje, że rząd raczej nie wie, co robi, albo co gorsza – nie chce wiedzieć.
Nowelizacja przepisów o IPN była zachwalana jako odpolitycznienie i uspokojenie atmosfery wokół Instytutu. Teczki miały być udostępnione obywatelom, a radę IPN, która wybierze nowego prezesa, mieli wyłaniać elektorzy wskazani przez uczelnie. Tymczasem na szybkie udostępnienie akt nie ma pieniędzy, wgląd w teczki dostali agenci SB, a prezesa IPN nie ma komu wybrać, bo uczelniom do nominacji elektorów nieśpieszno.
Co więcej – jak ujawnia dziś „Rz” – uchwalono takie przepisy przejściowe, że jeśli do 27 lipca świat nauki z wyborem elektorów nie zdąży, to zastąpi go Sejm. Czyli odpolitycznienie będzie polegało na tym, że rządząca koalicja przegłosuje, kogo zechce – wszystko w majestacie prawa.
Czy posłowie i senatorzy PO wiedzą, jaką ustawę poparli? Dlaczego po jej uchwaleniu nagle przestali się interesować losami IPN? Czyżby dlatego, że został osiągnięty cel główny – „odbicie” Instytutu z rąk ludzi, którzy ośmielili się pisać nieprawomyślne książki o Lechu Wałęsie?
Warto przypomnieć, z jakim pośpiechem PO przepychała ustawę o IPN, jak skwapliwie p.o. prezydenta Bronisław Komorowski ją podpisywał. Rząd PO nie śpieszył się tak ani do obniżenia podatków, ani do naprawy służby zdrowia, ani do ułatwiania życia przedsiębiorcom. Prace w Sejmie nabierały za to rozpędu, gdy trzeba było uchwalić nową ustawę hazardową. Teraz priorytetem jest nowelizacja ustawy medialnej.