Polska Tolerancja: tolerancja i poszanowanie

Społeczeństwa, które wkroczyły na drogę liberalnej demokracji, nie chcą się jej wyzbywać dla folgowania namiętności dominowania nad mniejszościami – przekonuje filozof

Publikacja: 06.09.2010 08:01

Jan Hartman

Jan Hartman

Foto: Fotorzepa, Pio Piotr Guzik

Red

Spośród wielu pojęć opisujących przewagi nowoczesnego społeczeństwa nad społeczeństwem przednowoczesnym bądź „tradycyjnym” najstarsze jest pojęcie tolerancji. Już w okresie reformacji i wojen religijnych w Europie nadzieje na pokój wiązano z upowszechnieniem pewnego minimalistycznego ideału politycznego, który nazwano tolerancją. Ideał ten zawdzięczamy pisarzom politycznym – od Spinozy, poprzez Locke`a, po Woltera, jakkolwiek w praktyce tolerancja istniała okresowo tu i ówdzie od zawsze. Minimalizm świadomie formułowanej idei tolerancji polega na tym, że postulowana w nim postawa nie nakłada ani na książąt, ani na zwykłych ludzi żadnych nierealistycznych zobowiązań. W szczególności zgoda na tolerowanie innych wyznań – bo właśnie o religię pierwotnie tu chodziło – bynajmniej nie oznacza, że przestaje się uważać własne wyznanie za jedynie prawdziwe, a pozostałe za fałszywe. Nie oznacza nawet tego, że nie będzie się pogardzać fałszywą wiarą ani jej dyskryminować. Oznacza jedynie, że mniejszości – katolickiej czy protestanckiej albo żydowskiej lub muzułmańskiej – pozwoli się żyć spokojnie i praktykować swoją religię w kraju, którego religią państwową jest inne wyznanie. [wyimek][b][link=http://debaty.tezeusz.pl/ "target=_blank"]Polska Tolerancja - debaty Tezeusza[/link][/b][/wyimek] Tym samym polityczny koncept tolerancji zakłada tradycyjne, przedliberalne stosunki społeczne i ustrojowe, w których państwo uznaje jedno z wyznań za swoje, na różne sposoby wspierając je i faworyzując, a w przypadku, gdy było to wyznanie katolickie, uznaje też pewne ograniczenia własnej suwerenności na rzecz władzy papieskiej. Cała rzecz na tym tylko polega, żeby wyznanie panujące nie niszczyło innych wspólnot wyznaniowych. W czasach współczesnych, w odniesieniu do państw świeckich i demokratycznych, dbałych o zachowanie równego dystansu do wszystkich wyznań, tolerancja jest więc ideą zupełnie anachroniczną i „nie na temat”. W swoim czasie odegrała jednakże ogromną, pozytywną rolę – mogła odegrać jeszcze większą.

[wyimek][link=http://www.rp.pl/artykul/531803.html]Tolerancja, jako lekko zakamuflowany totalitaryzm[/link][/wyimek]

Niestety, idea tolerancji, mająca przede wszystkim podbudować pokój między protestantami i katolikami (razem z zasadą „czyja władza, tego religia”) przyjmowała się dość opornie, z uwagi na niejasną kwestię granic tolerancji.

Jako że począwszy od XVI wieku zaczęły powstawać w Europie suwerenne państwa lokalne, z czasem coraz silniej określające swoją tożsamość w oparciu o czynniki religijne i etniczne, wielkiego znaczenia nabrała idea lojalności obywatelskiej wobec państwa. Dlatego naturalną rzeczą wydawało się wyznaczenie granicy tolerancji w tym samym miejscu, w którym przebiegała granica lojalności i nielojalności. Katolików wszelako trudno było uznać za w pełni lojalnych wobec państw lokalnych, zwłaszcza protestanckich, skoro z natury rzeczy uważali się oni za posłusznych papiestwu.

Poniekąd łatwiej było Anglikom czy Holendrom tolerować Żydów niż katolików. Jako projekt polityczny ideał tolerancji napotykał poważne przeszkody. Jeśli prześladowania i walki religijne w ciągu XVIII i XIX wieku stopniowo w Europie wygasały, to raczej z powodu ogólnego wzrostu ucywilizowania niż z racji jakiejś głębokiej internalizacji idei tolerancji przez społeczeństwa Zachodu. Również stopień, w jakim w tym czy innym kraju, w tej czy innej epoce dopuszczalna była pewna swoboda i różnorodność obyczajów, zależał nie od jakiegoś elitarnego projektu „liberalnego”, ale od zjawisk społecznych związanych z tworzeniem się nowych systemów władzy i dyscypliny społecznej. Analogicznie, zagęszczenie przemocy i dyskryminacji w życiu społeczeństw nowożytnych było funkcją sytuacji politycznej, ekonomicznej czy społecznej, dającej się opisywać w kategoriach nauki historii oraz teorii politycznej. Niemniej jednak, począwszy od XVIII wieku, zaczęła się w Europie rozwijać kultura liberalna, oparta na nowych ideałach politycznych i etycznych, stopniowo przyjmowanych przez całe grupy społeczne, państwa, a nawet całe społeczeństwa. Nie umiem powiedzieć, w jakiej mierze rozwój kultury liberalnej, kulminujący w naszych czasach, gdy cały świat albo praktykuje liberalną demokrację, albo przynajmniej udaje, że to czyni, był dziełem duchowym – następstwem upowszechnienia ideałów nowej, liberalnej moralności, a w jakiej mierze był procesem politycznym, dającym się wytłumaczyć interesami i czynnikami obiektywnymi. Być może rola pisarzy i myślicieli nie była aż tak wielka. Faktem jest jednak, że rewolucja się dokonała. W wyniku tej rewolucji straciły legitymację moralną oba modele polityczne, które znała chrześcijańska Europa: feudalny i wczesnonowożytny, oparty na zasadzie oświeconego paternalizmu, stanowiącego, że władza państwowa kieruje sprawami doczesnymi wszystkich stanów a kościelna sprawuje pieczę nad moralnością publiczną i życiem duchowym.

[srodtytul]Prawo do złych wyborów[/srodtytul]

Kultura liberalna nie ogranicza się zresztą do kontestacji władzy autorytarnej czy paternalistycznej jako niesprawiedliwej z racji swej arbitralności. Rewolucja moralna liberalizmu jest głębsza. Domaga się wprawdzie rządów prawa i jest to jeden z powodów sprzeciwu wobec władzy paternalistycznej, przede wszystkim jednak domaga się poszanowania wolności indywidualnej oraz równości, bez względu na pochodzenie, wyznanie, rasę, płeć czy orientację seksualną. Dezyderat równości prowadzi zaś do żądań demokratycznych oraz sprzeciwu wobec wszelkiej dyskryminacji, a nawet do żądań idących w kierunku ograniczenia różnic społecznych i majątkowych.

Wartości kultury liberalnej są bardzo proste i można je ująć w formie postulatów adresowanych do rządów, czyli władzy państwowej, a zwłaszcza władzy prawodawczej. Najważniejszy postulat żąda, aby państwo stało na straży wolności kultywowania przez obywateli – jednostki i grupy – takich form życia, jakie same dla siebie wybiorą, dokładając starań, by wprowadzając ład prawny i ład publiczny ograniczały swobody obywateli w najmniejszym możliwie stopniu.

Zwłaszcza zaś nie jest dopuszczalne, aby jakakolwiek władza, wykorzystując swój demokratyczny nawet mandat do rządzenia, wcielała w życie w postaci nakazów i zakazów takie formy zachowań, które za najlepsze uważa jakiejś ugrupowanie polityczne, jakaś instytucja religijna lub po prostu większość obywateli. W społeczeństwie wolnym władza i prawo nie służą do sankcjonowania takich czy innych wyobrażeń o dobrym życiu a dobra wola i silne przekonanie o moralnej słuszności pewnych zachowań nie są wystarczającą podstawą do narzucania ich społeczeństwu drogą nakazów i zakazów. Władza więc musi być – i to jest kolejny postulat – na ile się da bezstronna w sprawach, które ludzi dzielą i co do których nie ma szans na zgodę powszechną. Są to wszelkie sprawy związane z przekonaniami religijnymi, metafizycznymi, z obyczajami. Inaczej mówiąc, w państwie liberalnym trzeba mieć poważne powody, aby ludziom czegoś zakazać. Nie wystarczy do tego mandat demokratyczny (reprezentowanie woli większości), nie wystarczy dobra wola, a nawet racja moralna. Obywatele mają bowiem prawo sami siebie krzywdzić oraz dokonywać złych wyborów. Przymus i przemoc mogą wystąpić tam, gdzie panuje powszechna zgoda co do ich wartości (tak na przykład istnieje powszechna zgoda, że własność i integralność fizyczna powinna być chroniona przez władze policyjne i sądowe) oraz tam, gdzie są niezbędne dla utrzymania równej wolności, to znaczy tam, gdzie korzystanie ze swej wolności przez jednych odbywało się kosztem wolności innych.

W państwie liberalnym trudno się rządzi, gdyż niewiele wolno obywatelom nakazywać lub zakazywać. Namiętność do kierowania innymi, pouczania ich, jak mają żyć, nie znajduje tu dla siebie wystarczającego pola. W państwie takim wszyscy cieszą się wolnością, a najbardziej związane ręce zdają się mieć rządzący. Obywatele mogą być fanatycznymi wyznawcami jakiejś religii czy ideologii, a rządzący muszą zachowywać powściągliwość w ujawnianiu swoich przekonań, nie mówiąc już o instytucjach, których zachowanie nie może wzbudzać obawy, że taki czy inny model życia, tradycja czy pogląd jest przez nie lepiej widziany niż inne. Koszt liberalnej demokracji jest dość wysoki – środowiska przyzwyczajone do dominowania, rozkazywania, pouczania muszą zadowolić się wywieraniem wpływu jedynie mocą własnej zdolności przekonywania, bez pomocy żadnych przywilejów.

Ochrona równej wolności przed władzą autorytarną, w tym autorytarnym rządem demokratycznym, to jednak nie wszystko. Dla kultury liberalnej naszych czasów charakterystyczne jest odrzucanie nienawiści, fanatyzmu, pogardy, które prowadzą do dyskryminacji, niesprawiedliwości, a nawet wojny. Wprawdzie osobom i grupom zamkniętym we własnym poczuciu wyższości i wzgardzie dla wszystkiego, co inne, zapewnione jest bezpieczeństwo i swoboda kultywowania własnych przekonań, niemniej jednak klimat społeczny państw i społeczeństw liberalnych jest tego rodzaju, iż wypowiedzi wyniosłe i pogardliwe, a nawet zaledwie protekcjonalne uważane są za niestosowne w sferze publicznej. Wynika to z przyjęcia w kulturze liberalnej zasady moralnej, którą nazwać można zasadą poszanowania. Nie chodzi tu wcale o tolerancję ani nawet o szacunek dla godności ludzkiej. Chodzi o świadomość, że inni – niezależnie od tego, czy uważamy ich za lepszych czy gorszych od nas samych, czy ich lubimy, czy nie – mają prawo być tu z nami, żyć bezpiecznie i korzystać z równych praw, bez poczucia, że są obcy, zaledwie tolerowani.

Zasada poszanowania umocowana jest nie w jakichś przekonaniach metafizycznych (na przykład takim, że każdy człowiek jest unikalną osobą stworzoną przez Boga na Jego obraz i podobieństwo i w tym wyraża się jego godność), lecz w cnocie skromności i powściągliwości. Bez tej cnoty trudno poskromić pragnienia dominowania nad innymi, narzucania im własnych przekonań, protekcjonalizmu. Bez tej cnoty trudno praktykować równą wolność, a zwłaszcza wykonywać mandat władzy w sposób liberalny, a więc stale zapytując samego siebie, czy aby nie ulegam pokusie ograniczania wolności obywateli poza niezbędną potrzebę, wynikłą z konieczności zagwarantowania im równej wolności i bezpieczeństwa. Tolerowanie może być jeszcze wzgardliwe, może być protekcjonalne – poszanowanie musi mieć za sobą jakąś dozę pokory. Kultura liberalna jest właśnie kulturą łagodności i pokory – dopuszcza przemoc jedynie wobec tych, którzy nie zadowalając się własną wolnością, chcieliby nastawać na wolność i bezpieczeństwo innych. Państwo liberalne jest jakby odwrotnością państwa totalnego – to ostatnie kontroluje obywateli, poddając ich nieustannie czynnościom wychowawczym i dyscyplinującym, to pierwsze zaś nieustannie kontroluje i wychowuje samo siebie, aby w zarodku już zdusić wszelkie tendencje autorytarne, wszelką ochotę na meblowanie ludziom życia wedle własnych gustów i przekonań, jak żyć się godzi, co jest, a co nie jest obyczajne, jaką naturę ma człowiek i jaki jest sens jego życia.

[srodtytul]Szacunek dla równej wolności[/srodtytul]

Ustrój liberalnej demokracji różni się tym od ustrojów tradycyjnych, że nie opiera się na żadnym zespole przekonań dotyczących tego, jak powinno się żyć, lecz na ideałach politycznych szacunku dla równej wolności. Państwo takie nie ma więc żadnej własnej ideologii, a co najwyżej pewien jej negatywny i, by tak rzec, metaprzedmiotowy, odpowiednik w postaci zakazu angażowania się przez rząd po stronie jakiejkolwiek ideologii, religii czy metafizyki. Ten osobliwy ustrój ma to do siebie, że wszyscy żyjący w nim ludzie mogą bez przeszkód kultywować drogie im sposoby życia, a jedyne, czego im brak, a co bywa przywilejem większości w państwach autorytarnych, to możliwość zaprowadzania porządków publicznych, w których mniejszości muszą podporządkowywać się obyczajom większości i znosić ich dominację. Doświadczenie wskazuje wszak, że społeczeństwa, które wkroczyły na drogę liberalnej demokracji, nie chcą się jej wyzbywać dla folgowania namiętności dominowania nad mniejszościami. Co więcej, nawet konserwatywnie i tradycjonalnie żyjący obywatele takich państw nie życzą sobie na ogół, aby ich poglądy były sankcjonowane przez porządek prawny. W USA katolicy nie chcieliby, aby w siedzibie Kongresu wisiał krzyż, a prezydent pokazywał się w otoczeniu katolickich biskupów. Wolność, której jedną z gwarancji jest neutralność wyznaniowa państwa, cenią sobie wszyscy. Dlatego można powiedzieć, że od ustroju wolności nie ma odwrotu – raz zdobyte swobody i gwarancje wolnościowe nie mogą już zostać społeczeństwu trwale odebrane. Skądinąd liberalna demokracja nie zabezpiecza przed biurokracją ani mnożeniem się państwowych regulacji, czasami wręcz służącymi zabezpieczeniu wolności obywateli, które w namiarze stają się uciążliwe niczym ograniczenia wolności. Bynajmniej nie znaczy to jednak, aby niezadowoleni z „liberalnej biurokracji” obywatele chcieli zamienić ją na jakikolwiek rząd autorytarny. Nikt, kto doświadczył życia w wolności, dobrowolnie nie zrzeka się wolności, nie oddaje innym prawa dokonywania wyborów we własnych sprawach ani nie zgadza na oddanie komukolwiek arbitralnej władzy nad sobą.

[srodtytul]Anachroniczny Kościół w Polsce[/srodtytul]

Kościoły chrześcijańskie, w tym Kościół katolicki, od jakiegoś czasu akceptują dokonaną już rewolucję liberalną. Trwało bardzo długo, zanim Kościół katolicki zaprzestał walki ze swobodami demokratycznymi, uznał podstawowe prawa liberalno-demokratyczne, jak wolność słowa, wolność wyznania, równouprawnienie wyznań, rozdział Kościoła od państwa. Sto lat temu trudno było przypuszczać, że Kościół opowie się za demokracją, świeckością państwa, równouprawnieniem kobiet, a jednak zmienił zdanie i wszystkie te poglądy liberalne przyjął. Byłoby czymś nieracjonalnym spodziewać się, że nie uczyni tego w stosunku do innych spraw, w odniesieniu do których dziś zajmuje stanowisko radykalne. Miałbyż Kościół w nieskończoność zwalczać antykoncepcję, skoro wierni i tak ją będą praktykować? Byłoby to przecież dowodem na to, że Kościół nie ma autorytetu wśród własnych wyznawców. Głos Kościoła nie może trwale rozmijać się z przekonaniami i obyczajami wyznawców, wobec czego musi jakoś za nimi nadążać. Czym szybciej nadąża, tym lepiej dla jego popularności. Dlatego nie widzę powodu do niepokoju, gdy chodzi o upowszechnianie się wolności. Kościół katolicki nie może – a mam nadzieję, że w głębi duszy nie chce – być przeszkodą na drodze usuwania z życia społecznego przejawów dyskryminacji, nierówności i arbitralnego przymusu. Jednak Kościół katolicki nie jest monolitem – są w nim różne nurty i różne osobliwości lokalne. Jedną z nich jest Kościół w Polsce. Z całą pewnością nie jest on w awangardzie światowego katolicyzmu, a nawet więcej – w porównaniu z Kościołami katolickimi w innych krajach europejskich odznacza się zadziwiającym anachronizmem, który w znacznym stopniu utrudnia mu przystosowanie się do warunków liberalnej demokracji. Innej wszelako możliwości niż przystosowanie Kościół nie ma, gdyż wierni ani myślą poddawać się kierownictwu Kościoła w sprawach życiowych i nie uważają, aby wiara katolicka odbierała im prawo do odmiennego od doktryn katolickich zdania w różnych kwestiach. Tak na przykład wyobrażenie, iżby polscy katolicy mieli nie korzystać z antykoncepcji albo z metody in vitro tylko dlatego, że nie podobają się to biskupom jest, całkowicie fantastyczne, dorównując pod tym względem mrzonkom, jakoby Kościół mógł odwieść ludzi od przedmałżeńskiego seksu. Walka o takie sprawy jest z góry przegrana, więc może co najwyżej zniechęcić młodych ludzi do członkostwa (wszak całkowicie dziś dobrowolnego!) w Kościele katolickim i poszukania innego wyznania.

Różnica między Kościołem w Polsce a Kościołami w innych krajach Europy jest uderzająca. Tym, co najbardziej rzuca się w oczy katolikowi przyjeżdżającemu z zagranicy i poznającemu miejscowe życie katolickie jest paternalistyczno-protekcjonalny sposób odnoszenia się księży i biskupów do swych wiernych, przypominający maniery dawnych stuleci. W Polsce księdza rozpoznać można od razu po osobliwej modulacji głosu, nadającej wypowiedzi ton protekcjonalny, nauczycielski, a będącej dla ucha człowieka przybywającego ze świata liberalnego nieznośnym manieryzmem. Dla katolików z Zachodu zadziwiające jest izolowanie się księży od wiernych, brak zwykłych koleżeńskich kontaktów osób duchownych z parafianami. Przed kościołami na Zachodzie widzimy, jak po mszy księża rozmawiają w zwykły, koleżeński sposób z wiernymi. Któryż wierny w Polsce uważa się za kolegę swego księdza? Największe zadziwienie budzi jednak sposób gromadzenia pieniędzy za pomocą zbiórki „na tacę”, po której nie następuje żadne rozliczenie, żadna informacja, ile pieniędzy zebrano i na jaki cel zostaną wydane. Dla zwykłego człowieka, a w tym dla zwykłego katolika, mieszkającego w solidnie demokratycznym kraju, takie stosunki są nie do zaakceptowania.

[srodtytul]Czas na poszanowanie[/srodtytul]

Dziś nie czas mówić o tolerancji. Obowiązek tolerowania innych wyznań i innych niż nasze światopoglądów czy obyczajów jest oczywistością, potwierdzoną przez konstytucje wszystkich cywilizowanych narodów. Nikt już nie robi łaski, że „toleruje”: innowierców, ateistów, homoseksualistów, Żydów czy Arabów. Sama myśl, iżby jakaś grupa społeczna czy środowisko miało być pozbawione praw analogicznych do tych, jakimi cieszą się inne grupy, zakrawa na dyskryminację, dla opinii publicznej krajów Zachodu stanowiąc skandal. Jeśli stawiamy pytanie o tolerowanie innych niż my sami, to co najwyżej w kontekście jakichś uciążliwości czy strat, jakie praktykowanie obcego nam stylu życia przez pewną grupę mogłoby przynieść innym grupom lub nawet samym przedstawicielom grupy inkryminowanej.

Pokrewne są pytania o zasadność przywilejów, jakimi cieszą się niektóre grupy i środowiska. Życie społeczne wolnego kraju nie jest wolne od tego rodzaju kontrowersji i oczywiście do ich języka należą słowa „tolerować” czy „tolerancja”, ale już nie w swoim właściwym znaczeniu politycznym. Możemy więc zadać retoryczne pytanie „jak długo jeszcze mamy tolerować dyskryminację prawną osób homoseksualnych?” albo „jak długo mamy jeszcze tolerować uprzywilejowanie związków wyznaniowych w sferze fiskalnej i reprywatyzacyjnej?”, nie zaś „czy powinniśmy tolerować homoseksualistów?” albo „czy powinniśmy tolerować uczenie dzieci o cudach?”. Tolerancja wszak jako taka jest dziś poza dyskusją – nie ma żadnej moralnej ani prawnej racji przemawiającej za ograniczaniem praw kogokolwiek, kto korzystając z tych praw nie naruszałby bezpieczeństwa, wolności ani uprawnień innych osób. Czas za to na dyskusję o poszanowaniu jako moralnym obowiązku. Czy jestem zobowiązany okazywać poszanowanie osobom żyjącym w związkach homoseksualnych albo w celibacie?

Odpowiedź na pytanie o moralny obowiązek poszanowania utrudnia pokrewieństwo poszanowania z dwiema bardziej wyrazistymi ideami. Z jednej strony jest to idea powściągliwości i związany z nią wymóg odnoszenia się z szacunkiem do partnera publicznej dyskusji. Tu nie ma zaś żadnych kontrowersji. Obowiązują nas wszystkich dobre obyczaje. Z drugiej strony, mamy ideę szacunku – i tu wszelako sprawa jest jasna. Nikt nie ma obowiązku szanować kogokolwiek, a to dlatego, że ani siebie samego, ani innych nie można do żywienia uczucia szacunku przymusić. Poszanowanie to jednak coś trochę innego. Polega ono na uznaniu podmiotowości i autonomii nawet tych, których się nie szanuje. Takiej postawy można się nauczyć, ale czy mamy obowiązek ją przyjmować? Nie wiem, lecz na wszelki wypadek staram się to czynić. Poszanowanie nigdy przecież nie jest złe. Mam nadzieję, że kiedyś w Polsce ludzie będą okazywać sobie więcej owego niekoniecznie może obowiązkowego poszanowania, a miłość wolności i jasne poczucie wynikających z prawa do wolności uprawnień osobistych oraz cech ustroju państwa i praktyki politycznej staną się powszechne. Mam też nadzieję, że tym, czego nauczymy się nie tolerować w naszym życiu publicznym, będą nietolerancja i agresja, polityczny paternalizm i protekcjonalizm, ideologizacja władzy politycznej, a nade wszystko dyskryminacja.

[ramka]Wyzwania dla polskiej tolerancji

„Polska tolerancja” to projekt, który powstał z inicjatywy Fundacji Tezeusz przy współpracy z Laboratorium Więzi. Od 6 września do 29 listopada, co tydzień w serwisie Tezeusz.pl, na stronie internetowej rp.pl/polskatolerancja, na Facebooku oraz na platformie internetowej salon24.pl będą się odbywać debaty poświęcone ważnym kwestiom społecznym stanowiącym wyzwanie dla polskiej tolerancji. Wprowadzeniem do dyskusji będą teksty m.in.: Jadwigi Staniszkis, Jana Rokita, Tomasza P. Terlikowskiego, Jana Hartmana, Magdaleny Środy, Kingi Dunin czy Henryki Bochniarz. Debaty będą co tydzień podsumowywane przez moderatora w formie audiowizualnej, a po zakończeniu projektu zostanie wydany e-book obejmujący dyskutowane teksty i najciekawsze komentarze.

[link=http://debaty.tezeusz.pl "target=_blank"]http://debaty.tezeusz.pl[/link]

[i]—maty[/i][/ramka]

[i]Autor jest filozofem, wydawcą i publicystą, profesorem i kierownikiem Zakładu Filozofii i Bioetyki w Collegium Medicum na Uniwersytecie Jagiellońskim, redaktorem naczelnym pisma „Principia”[/i]

Spośród wielu pojęć opisujących przewagi nowoczesnego społeczeństwa nad społeczeństwem przednowoczesnym bądź „tradycyjnym” najstarsze jest pojęcie tolerancji. Już w okresie reformacji i wojen religijnych w Europie nadzieje na pokój wiązano z upowszechnieniem pewnego minimalistycznego ideału politycznego, który nazwano tolerancją. Ideał ten zawdzięczamy pisarzom politycznym – od Spinozy, poprzez Locke`a, po Woltera, jakkolwiek w praktyce tolerancja istniała okresowo tu i ówdzie od zawsze. Minimalizm świadomie formułowanej idei tolerancji polega na tym, że postulowana w nim postawa nie nakłada ani na książąt, ani na zwykłych ludzi żadnych nierealistycznych zobowiązań. W szczególności zgoda na tolerowanie innych wyznań – bo właśnie o religię pierwotnie tu chodziło – bynajmniej nie oznacza, że przestaje się uważać własne wyznanie za jedynie prawdziwe, a pozostałe za fałszywe. Nie oznacza nawet tego, że nie będzie się pogardzać fałszywą wiarą ani jej dyskryminować. Oznacza jedynie, że mniejszości – katolickiej czy protestanckiej albo żydowskiej lub muzułmańskiej – pozwoli się żyć spokojnie i praktykować swoją religię w kraju, którego religią państwową jest inne wyznanie. [wyimek][b][link=http://debaty.tezeusz.pl/ "target=_blank"]Polska Tolerancja - debaty Tezeusza[/link][/b][/wyimek] Tym samym polityczny koncept tolerancji zakłada tradycyjne, przedliberalne stosunki społeczne i ustrojowe, w których państwo uznaje jedno z wyznań za swoje, na różne sposoby wspierając je i faworyzując, a w przypadku, gdy było to wyznanie katolickie, uznaje też pewne ograniczenia własnej suwerenności na rzecz władzy papieskiej. Cała rzecz na tym tylko polega, żeby wyznanie panujące nie niszczyło innych wspólnot wyznaniowych. W czasach współczesnych, w odniesieniu do państw świeckich i demokratycznych, dbałych o zachowanie równego dystansu do wszystkich wyznań, tolerancja jest więc ideą zupełnie anachroniczną i „nie na temat”. W swoim czasie odegrała jednakże ogromną, pozytywną rolę – mogła odegrać jeszcze większą.

Pozostało 91% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości