Młodzi i wykształceni to elektorat PO, nie PiS

Młoda prawniczka spod Gorzowa wciąż woli wierzyć w sączone przez system bajki o równych szansach i o możliwości kariery dla każdego – pisze publicysta

Aktualizacja: 22.09.2010 08:54 Publikacja: 22.09.2010 01:20

Piotr Skwieciński

Piotr Skwieciński

Foto: Fotorzepa, Seweryn Sołtys Seweryn Sołtys

PiS-owscy działacze i niektórzy prawicowi publicyści, szukając wyjścia z obecnej sytuacji politycznej, pieszczą wizje, których wspólną cechą bywa tzw. wishfull thinking, czyli myślenie życzeniowe, a także niezrozumienie zachodzących w naszym kraju procesów społecznych. Dość popularna jest w tych środowiskach wizja Polski idącej szlakiem bratanków Madziarów.

Przypomnijmy, po bezprecedensowej kompromitacji ośmioletnich rządów socjalistów Viktor Orban odniósł tam równie bezprecedensowe zwycięstwo, umożliwiające mu obecnie samodzielne rządy z konstytucyjną większością, a co za tym idzie – relatywnie swobodne zmienianie kraju.

W PiS i wśród prawicowych inteligentów żywe jest przeświadczenie, że Platforma, postrzegana jako partia zorganizowanej korupcji, a co najmniej bardzo na korupcję nieodporna, na skutek poczucia bezkarności powtórzy drogę, po której stoczyli się węgierscy postkomuniści. I znów – tak może być, ale wcale być nie musi. Uczy tego niedawna historia innego niż Węgry kraju europejskiego.

[srodtytul]PiS jak włoscy komuniści[/srodtytul]

Włoska chadecja sprawowała rządy – czasem samodzielnie, a czasem jako główny element koalicji – przez ponad 30 lat. W tym czasie kraj się modernizował i bogacił (choć nierównomiernie, i choć od czasu do czasu uderzały w niego kryzysy), ale zarazem niemal jawna korupcja i nepotyzm sięgały niebotycznych rozmiarów. A chadecja uchodziła powszechnie – i słusznie – za partię uosabiającą te cechy.

Mimo to wygrywała kolejne wybory – w dużej mierze dzięki temu, kto był głównym ugrupowaniem opozycji. A byli to komuniści. Partia potężna, czasem posiadająca najliczniejszy klub w parlamencie, rządząca wieloma miastami. Ale budząca strach większości Włochów.

Z wyborów na wybory coraz więcej ludzi głosowało na chadecję z zatkanym nosem i zaciśniętymi zębami. Ale głosowało – żeby do władzy nie doszło większe zło, czyli komuniści.

W polskich warunkach partią komunistyczną jest PiS. Czynników upodabniających oba ugrupowania nie ma zbyt wiele, ale te, które istnieją, są znaczące. Oba stronnictwa to partie antysystemowe. Oba są odrzucane przez establishment, który się ich boi. Ale ważniejsze, że strach establishmentu podziela większość wyborców.

W rolę analogiczną do Włoskiej Partii Komunistycznej PiS jest zarówno wpychany, jak i (zwłaszcza po wyborach 2010 r.) wpycha się sam. Prawo i Sprawiedliwość robi wiele, żeby w oczach większości Polaków stać się czymś w rodzaju groźnej sekty wyznawców narodowo-katolickiej rewolucji, której większość wyborców po prostu nie chce.

Analogia między sytuacją polską a węgierską pęka jeszcze z jednego powodu. Otóż jest prawdą, że Viktor Orban zdobył władzę po ośmiu latach bycia w opozycji, ale jego kapitał na starcie tej trudnej drogi – czyli w momencie oddawania władzy w 2002 roku – był zupełnie inny niż obecny kapitał Jarosława Kaczyńskiego. Choćby dlatego, że w 2002 roku publikowano analizy, z których wynikało, że gdyby demografia Węgier kształtowała się tylko troszeczkę inaczej, gdyby młodych wyborców było tylko nieco więcej, to Fidesz nie straciłby władzy… Orbanowi towarzyszyło wtedy powszechne poparcie właśnie wyborców młodych i najmłodszych. Co – nie trzeba chyba dodawać – pozostaje w zasadniczej sprzeczności z sytuacją lidera PiS.

[srodtytul]Wykwit zwycięża naród[/srodtytul]

Przez prawicową publicystykę przewala się więc fala oburzenia i obrzydzenia wobec “młodych, wykształconych z wielkich miast”, którzy konsekwentnie głosują za PO (czy raczej – przeciw PiS).

W fali tej wyraźnie widać poczucie bezsilności. Do niedawna bowiem zjawisko “młodych, wykształconych” można było traktować jako przykry wykwit na zasadniczo odmiennym ciele narodu, który to naród w końcu nad wykwitem przeważy. Albo wręcz jako chwilowy fenomen, który zniknie, a tego znikania pierwsze jaskółki już widzimy, no bo przecież mamy pokolenie JP2, a sondaże wskazują, że młodzież jest konserwatywna. A okazało się, że wykwit nie tylko nie znika, ale zaczyna decydować o politycznych wyborach narodu. Co zwolennicy rymkiewiczowskiej tezy o dwóch Polskach mogą rozumieć w ten sposób, że wykwit zwycięża nad prawdziwym narodem.

Stąd poczucie bezsilności, często rekompensowane sporą dawką pogardy wyrażającej się np. w wydziwianiu na wykształcenie tych “wykształconych”. Że nie są tradycyjnymi polskimi inteligentami, tylko produktem spłycenia będącego cechą edukacyjnej rewolucji lat 90. Że ich zaangażowania polityczne są efektem aspirowania do wytyczającego linie podziału świata medialnych elit. “Jebał was pies!” – to poświęcona tym środowiskom refleksja Jarosława Rymkiewicza.

Częste (i moim zdaniem do pewnego stopnia słuszne) jest też przekonanie – takiej opinii dawał wyraz np. Rafał Ziemkiewicz – że owi tak kąśliwie etykietowani “Młodzi, wykształceni...” głosują wbrew własnym oczywistym interesom, bo wspierają w ten sposób siły polityczne związane ze światem zawodowych korporacji i hierarchiami blokującymi im możliwości zawodowego awansu.

Ziemkiewicz daje wyraz satysfakcji, że “Młodzi, wykształceni…” nie zrealizują (chciałoby się powiedzieć: za karę, bo Pan Bóg nierychliwy, ale…) swoich profesjonalnych ambicji. Nie awansują i do końca swoich dni za jedyny powód do życiowej satysfakcji będą musieli uznawać fakt, że na skutek głosowania na Donka subiektywnie należą do elity. W kolejnym zaś tekście autor wyraża nadzieję, że na skutek gospodarczego kryzysu i blokady aspiracji “młodzi, wykształceni…” (przynajmniej ci najmłodsi) przejrzą na oczy i odrzucą sprzeczną z ich interesem ekonomicznym fałszywą świadomość.

[srodtytul]Kansas w biurowcach[/srodtytul]

I tę satysfakcję, i tę nadzieję należy moim zdaniem opatrzyć wielkimi znakami zapytania. Nadzieja wydaje się opierać na przekonaniu o słuszności marksistowskiej zasady głoszącej, że byt określa świadomość. Do pewnego stopnia podzielam tę opinię – to jeden z tych elementów nauk filozofa z Trewiru, który raczej się sprawdza. Ale “raczej” czyni wielką różnicę.

Bo cały ten, jak to się modnie mówi, dyskurs przypomina mi inny, w którym konserwatyści, w tym polscy, zajmują odmienne stanowisko. Zarówno intelektualnie, jak i emocjonalnie.

Od lat amerykańska lewica lamentuje nad faktem, że plebejska Ameryka (czy raczej: biała plebejska Ameryka) konsekwentnie głosuje przeciw swoim klasowym interesom. Mimo wysiłków lewicy farmerzy, mechanicy samochodowi i hydraulicy wierzą w amerykański mit “od pucybuta do milionera”. Dlatego też konsekwentnie popierają kandydatów, którzy mimo populistycznych haseł realizują tak naprawdę klasowy interes najbogatszych Amerykanów, budując coraz silniejsze mechanizmy w istocie utrudniające ekonomiczny awans przedstawicielom grup nieuprzywilejowanych.

Głosują tak także ze względu na konflikt cywilizacyjno-kulturowy, w którym po pierwsze zajmują niewłaściwe z punktu widzenia lewicy stanowisko, po drugie dają się zwieść prawicy hasłami o nadrzędności tego konfliktu nad innymi sporami. Czyli, mówiąc krótko, bardziej nie cierpią gejowskich małżeństw niż właścicieli firm, w których pracują i którzy ich wyzyskują.

Konserwatyści, w tym polscy, te lamenty lewicy odnotowują z reguły z satysfakcją. Oto w wymarzonym amerykańskim raju prawdziwi, zwykli ludzie odrzucają ze wzgardą zwodnicze nawoływania lewackich syren i trwają mocno przy tradycjonalnych wartościach…

Satysfakcja to zrozumiała, ale niebezpieczna. Bo oto w Polsce nastąpiła sytuacja analogiczna, tylko odwrotna. Tutaj spory – rosnący – segment populacji, tak jak w USA, nie chce dostrzec swojego oczywistego interesu klasowego. Tak jak w USA, woli wierzyć w sączone przez system bajki o równych szansach i o możliwości kariery dla każdego. I – znów tak jak w USA – głuchy jest na tradycyjną argumentację ekonomiczną. Istotniejszy jest dla niego natomiast konflikt kulturowo-cywilizacyjny.

Tylko że w Polsce ten zachowujący się – podobno – nielogicznie segment orientuje się akurat odwrotnie niż ten irytujący amerykańskich intelektualistów…

[srodtytul]Prawniczka i szofer[/srodtytul]

Oczywiście, wszystko może się zmienić. Urodzeni po 1980 roku wielkomiejscy wyborcy Platformy mogą rzecz jasna zmienić poglądy na skutek na przykład wstrząsu ekonomicznego. Wykluczyć takiego rozwoju zdarzeń nie sposób. Ale przykład amerykański przekonuje, że nie jest on oczywisty. Konserwatywna skłonność plebejskiej części USA trwa długo, nie dały jej rady nawet ostatnie kryzysy korporacyjne i finansowe postrzegane przez lewicę jako najbardziej oczywiste dowody kompromitacji American Dream.

Być może skłonność polskich “młodych wielkomiejskich” do alergicznej reakcji i wyborczego sprzeciwu wobec radykalnego kulturowego tradycjonalizmu i tego, co wydaje im się polską zapyziałością, okaże się mniej trwała. Ale wcale tak nie musi być. Bo niby dlaczego kulturowe uprzedzenia i błędne mniemania o własnym statusie społecznym, dajmy na to, kierowcy ciężarówki z Kansas i pracującej w Warszawie prawniczej aplikantki spod Gorzowa nie mogą być nie tylko równie silne, ale i równie trwałe?

Szofer z Kansas wierzy, że jako samodzielny Amerykanin wespnie się znacznie wyżej w hierarchii społecznej, choć nie dokonał tego od niepamiętnych czasów nikt z jego rodziny czy znajomych. Warszawianka spod Gorzowa sama może wprawdzie nie awansuje tak, jak by chciała, ale przynajmniej może odwołać się do przykładów sukcesu bliższych i bardziej realnych niż te, na które mógłby powołać się kierowca z amerykańskiego Środkowego Zachodu…

O zjawisku wstrzymania awansu społecznego młodzieży Paweł Śpiewak pisał już w 2001 roku. Jak dotąd nie zaowocowało ono masowym odrzuceniem establishmentu. Nie stało się tak z wielu powodów. Ale jednym z nich, z pewnością istotnym, było i jest utożsamienie się sił zwalczanych przez establishment z radykalnym i kojarzonym z przymusem sprzeciwem wobec kulturowej zmiany.

Jeśli ktoś chce doprowadzić w Polsce do zasadniczej zmiany, musi po pierwsze dostrzec kontekst wielkiej zmiany kulturowej owocującej kulturowym antagonizmem. A po drugie – spozycjonować się w tym kontekście w sposób, który nie zaowocuje wrogością prawniczki spod Gorzowa.

[i]Autor jest publicystą, współpracownikiem “Rzeczpospolitej”. W przeszłości był m.in. prezesem PAP [/i]

PiS-owscy działacze i niektórzy prawicowi publicyści, szukając wyjścia z obecnej sytuacji politycznej, pieszczą wizje, których wspólną cechą bywa tzw. wishfull thinking, czyli myślenie życzeniowe, a także niezrozumienie zachodzących w naszym kraju procesów społecznych. Dość popularna jest w tych środowiskach wizja Polski idącej szlakiem bratanków Madziarów.

Przypomnijmy, po bezprecedensowej kompromitacji ośmioletnich rządów socjalistów Viktor Orban odniósł tam równie bezprecedensowe zwycięstwo, umożliwiające mu obecnie samodzielne rządy z konstytucyjną większością, a co za tym idzie – relatywnie swobodne zmienianie kraju.

Pozostało 94% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości