A był to przecież rok katastrofy smoleńskiej, powodzi, sporów o krzyż na Krakowskim Przedmieściu i gaf Bronisława Komorowskiego. W 2010 roku prace zaczęła i skończyła komisja do spraw afery hazardowej, fiasko poniosła polityka ugłaskiwania Aleksandra Łukaszenki i zawiodły rachuby na wyważony raport MAK. A jednak teraz – tak jak w marcu – Platforma zdobywa w sondażach GFK Polonia ponad 50 proc. poparcia (w marcu 53 proc., w grudniu 54 proc.).
Powraca więc pytanie: Jak Platforma to robi, że się nie zużywa?
Dominacja PO przede wszystkim wywołuje pytanie o skuteczność PiS, głównej partii opozycyjnej, która – jak pokazują sondaże – nie potrafi znaleźć drogi do serc i umysłów większości Polaków. Prawo i Sprawiedliwość, używając mocnego słownictwa i zachęcając do refleksji nad polską podmiotowością, rozmija się najwyraźniej z emocjami wyborców. W ciągu mijającego roku wyniki PiS poszły w górę tylko raz – w czasie kampanii prezydenckiej, gdy Jarosław Kaczyński na krótko złagodził retorykę.
Platforma świetnie rozgrywa lęki wyborców przed pogorszeniem się ich stopy życiowej. Wykorzystuje też przeświadczenie Polaków, że nawet kiepscy platformersi zawalający plany budowy dróg i autostrad i tnący budżet są lepsi od Kaczyńskiego. Na korzyść partii Tuska działa zapewne też zanik racjonalnej debaty publicznej oraz histeryczne i stadne reakcje większości mediów, które coraz mniej interesują się polityką lub – w wypadku mediów publicznych – są brane przez ludzi PO i lewicy pod but. Wszystko to niewątpliwie sprzyja partii rządzącej, która sama werbalnie też dystansuje się od polityki, bo woli, aby kojarzono ją ze "sprawami do załatwienia".
A jednak w tym wysokim 54-procentowym poparciu jest jedna słabość. Według GfK Polonia w listopadzie – miesiącu wyborów samorządowych – poparcie dla partii rządzącej wahało się w granicach 50 procent. Ale już przy urnach na partię Tuska głosowało tylko 30,89 proc. wyborców. Ta spora – bo prawie 20-procentowa – różnica może chyba popsuć PO poczucie zadowolenia.