Piloci nie mieli szans na ratunek, bo znad rosyjskiego lotniska – gdzie nie było nowoczesnego systemu ILS – chcieli odlecieć na automatycznym pilocie. A ten się nie włączył - pisze dziś dziennik.
Z oględzin wraku i zapisów rozmów z kokpitu wynika, że kapitan rządowego tupolewa Arkadiusz Protasiuk naciskał feralny guzik „odejście". Próba jego włączenia nastąpiła prawdopodobnie na ok. 20 sekund przed katastrofą, gdy po raz pierwszy padła komenda „odchodzimy". Gdy automat nie zadziałał, kapitan Protasiuk usiłował ratować tupolewa przed katastrofą, ale było już za późno. Na tę tezę do dziś nie ma jednak bezpośrednich dowodów. Stąd też eksperymenty z bliźniaczym samolotem. "Fakt" nieoficjalnie dowiedział się, co przyniosły.
Przycisk „uchod" nie zadziałał. Gdyby nie fakt, że próbę przeprowadzono na bezpiecznej wysokości 500 metrów, a więc kilkakrotnie wyżej niż to było w Smoleńsku, maszyna rozbiłaby się tak samo jak prezydencki Tu-154.
Jeden z ekspertów wtajemniczonych w wyniki eksperymentu powiedział dziś gazecie:
To wyjaśnia opóźnienie w odejściu tupolewa znad smoleńskiego lotniska. Po naciśnięciu przycisku „uchod" piloci zostali zaskoczeni, że nic się nie dzieje. Jak się naciśnie hamulec w samochodzie i ten hamulec nie działa, to najpierw jest panika. Mija kilka bezcennych sekund zanim się chwyci za „ręczny".