Reklama
Rozwiń

Tomasz Wróblewski: Od rozbijania witryn sklepowych świat nie będzie lepszy

Redaktor naczelny „Rzeczpospolitej” - Tomasz Wróblewski pisze o genezie ruchu "oburzonych", socjalizmie w kapitalizmie i wielkim kryzysie

Publikacja: 05.11.2011 12:01

Tomasz Wróblewski: Od rozbijania witryn sklepowych świat nie będzie lepszy

Foto: W Sieci Opinii

Kwieciste stroje, halucynogenne opary, darmowe posiłki – to może przywodzić na myśl romantyczny zryw dzieci kwiatów końca lat 60, poprzedniego wieku. Ale pod tą miękką tkanką „oburzonych” „okupantów Wall Street” i naszej rodzimej Antify kryje się ruch społeczny sięgający korzeniami raczej wielkiego kryzysu sprzed 82 lat.

Same hasła niewiele nam mówią o programie, więcej o pragnieniach i goryczy. „Oburzeni” chcą lepszej pracy, równego podziału dóbr, ale też żądają, aby bankierzy nie domagali się od nich zwrotu kredytu za studia, a firmy fonograficzne pieniędzy za pliki muzyczne. Walcząc o to, gotowi są marznąć przed giełdą w Nowym Jorku, blokować wejście do portu w Oakland, rozbijać witryny sklepowe w Madrycie, podpalać samochody w Atenach czy atakować ludzi maszerujących 11 listopada w Warszawie. Tyle że świat od tego lepszy nie będzie. Bezrobotni nie dostaną pracy, a bankierzy nie zrezygnują ze swoich milionowych premii.

Ale w 1929 roku tłumy szturmujące bank w Filadelfii czy rozbijające obozy bezdomnych w Chicago też nie miały recepty na wyjście z kryzysu. Dzisiejsze protesty to ten sam bezideowy ruch, który 80 lat temu w Ameryce został zażegnany systemem ubezpieczeń i emerytur, płacą minimalną, robotami publicznymi. W Europie zaś ten sam żywioł, niczym niepohamowany, przedzierzgnął socjalistyczne ideały mas w faszystowskie i komunistyczne narzędzia dyktatorów.

Dziś w tle narzekań na finansjerę wszędzie przewija się jeden wspólny motyw. Dysproporcje społeczne. Zbyt wielka i nadal rosnąca przepaść między najbogatszymi a najbiedniejszymi. I choć w historii owe dysproporcje bywały niepomiernie większe, to te we współczesnym świecie dla wielu mogą być rażące. Ale kapitalizm, według Adama Smitha, nigdy nie miał zrównywać wszystkich ze wszystkimi. Żeby ktoś wygrał, ktoś musi przegrać. Dopiero w skali całej społeczności wszyscy możemy być wygrani.
Dlatego nie przepaść powinna nas razić, ale jak do tego pęknięcia doszło. Jeżeli wielkie instytucje finansowe podejmują wielkie ryzyko i popełniają jeszcze większe błędy, to odpowiedzialni za to powinni lądować na bruku. Zbyt rzadko się jednak tak dzieje. Wolny rynek został skorumpowany. Został rozmontowany i wprzęgnięty w kierat interesów coraz bardziej zabetonowanych układów politycznych. (...)

„Oburzeni” z roku 2011 tak jak anarchiści w Ameryce w 1930 roku nie mają żadnego spójnego modelu naprawy systemu politycznego. Ale pamiętajmy, że ruch socjalistyczny czy narodowosocjalistyczny też długo nie proponował nic oprócz rewolucji. I to nie oni, nie „oburzeni”, powinni mieć program.

Socjalizm to nic innego jak tylko zwykły bezpiecznik wmontowany w system rynkowy. W Grecji, w Ameryce, Hiszpanii za chwilą ten bezpiecznik wyskoczy. W Polsce mamy jeszcze trochę czasu. Ale żeby znowu mógł popłynąć prąd, system naprawić muszą ci, którzy niegdyś rozmontowali rynek. W innym razie pogrąży nas bezmyślna fala ekstremy. Franklin Delano Roosevelt miał swego czasu pomysł na kryzys. Europie go zabrakło, co na blisko 100 lat zmieniło mapę polityczną całego świata.

Kwieciste stroje, halucynogenne opary, darmowe posiłki – to może przywodzić na myśl romantyczny zryw dzieci kwiatów końca lat 60, poprzedniego wieku. Ale pod tą miękką tkanką „oburzonych” „okupantów Wall Street” i naszej rodzimej Antify kryje się ruch społeczny sięgający korzeniami raczej wielkiego kryzysu sprzed 82 lat.

Same hasła niewiele nam mówią o programie, więcej o pragnieniach i goryczy. „Oburzeni” chcą lepszej pracy, równego podziału dóbr, ale też żądają, aby bankierzy nie domagali się od nich zwrotu kredytu za studia, a firmy fonograficzne pieniędzy za pliki muzyczne. Walcząc o to, gotowi są marznąć przed giełdą w Nowym Jorku, blokować wejście do portu w Oakland, rozbijać witryny sklepowe w Madrycie, podpalać samochody w Atenach czy atakować ludzi maszerujących 11 listopada w Warszawie. Tyle że świat od tego lepszy nie będzie. Bezrobotni nie dostaną pracy, a bankierzy nie zrezygnują ze swoich milionowych premii.

Publicystyka
Estera Flieger: Donald Tusk uwierzył, że może już tylko przegrać
Publicystyka
Dariusz Lasocki: 10 powodów, dla których wstyd mi za te wybory
Publicystyka
Marek Kutarba: Czy polskimi śmigłowcami AH-64E będzie miał kto latać?
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Rząd Tuska prosi się o polityczny Ku Klux Klan i samozwańcze rasistowskie ZOMO
Publicystyka
Zuzanna Dąbrowska: Nastroje po wyborach, czyli samospełniająca się przepowiednia