Kwieciste stroje, halucynogenne opary, darmowe posiłki – to może przywodzić na myśl romantyczny zryw dzieci kwiatów końca lat 60, poprzedniego wieku. Ale pod tą miękką tkanką „oburzonych” „okupantów Wall Street” i naszej rodzimej Antify kryje się ruch społeczny sięgający korzeniami raczej wielkiego kryzysu sprzed 82 lat.
Same hasła niewiele nam mówią o programie, więcej o pragnieniach i goryczy. „Oburzeni” chcą lepszej pracy, równego podziału dóbr, ale też żądają, aby bankierzy nie domagali się od nich zwrotu kredytu za studia, a firmy fonograficzne pieniędzy za pliki muzyczne. Walcząc o to, gotowi są marznąć przed giełdą w Nowym Jorku, blokować wejście do portu w Oakland, rozbijać witryny sklepowe w Madrycie, podpalać samochody w Atenach czy atakować ludzi maszerujących 11 listopada w Warszawie. Tyle że świat od tego lepszy nie będzie. Bezrobotni nie dostaną pracy, a bankierzy nie zrezygnują ze swoich milionowych premii.
Ale w 1929 roku tłumy szturmujące bank w Filadelfii czy rozbijające obozy bezdomnych w Chicago też nie miały recepty na wyjście z kryzysu. Dzisiejsze protesty to ten sam bezideowy ruch, który 80 lat temu w Ameryce został zażegnany systemem ubezpieczeń i emerytur, płacą minimalną, robotami publicznymi. W Europie zaś ten sam żywioł, niczym niepohamowany, przedzierzgnął socjalistyczne ideały mas w faszystowskie i komunistyczne narzędzia dyktatorów.
Dziś w tle narzekań na finansjerę wszędzie przewija się jeden wspólny motyw. Dysproporcje społeczne. Zbyt wielka i nadal rosnąca przepaść między najbogatszymi a najbiedniejszymi. I choć w historii owe dysproporcje bywały niepomiernie większe, to te we współczesnym świecie dla wielu mogą być rażące. Ale kapitalizm, według Adama Smitha, nigdy nie miał zrównywać wszystkich ze wszystkimi. Żeby ktoś wygrał, ktoś musi przegrać. Dopiero w skali całej społeczności wszyscy możemy być wygrani.
Dlatego nie przepaść powinna nas razić, ale jak do tego pęknięcia doszło. Jeżeli wielkie instytucje finansowe podejmują wielkie ryzyko i popełniają jeszcze większe błędy, to odpowiedzialni za to powinni lądować na bruku. Zbyt rzadko się jednak tak dzieje. Wolny rynek został skorumpowany. Został rozmontowany i wprzęgnięty w kierat interesów coraz bardziej zabetonowanych układów politycznych. (...)
„Oburzeni” z roku 2011 tak jak anarchiści w Ameryce w 1930 roku nie mają żadnego spójnego modelu naprawy systemu politycznego. Ale pamiętajmy, że ruch socjalistyczny czy narodowosocjalistyczny też długo nie proponował nic oprócz rewolucji. I to nie oni, nie „oburzeni”, powinni mieć program.