Andrzej Celiński przypomina żelazną sejmową arytmetykę: większość to przynajmniej 231 posłów, a dziś koalicja PO/PSL ma ich 233.
Janusz Palikot stoi przed wyborem: podeprzeć Tuska, gdy ten chylić się będzie ku upadkowi, czy poczekać do kolejnych wyborów i zwiększyć stan posiadania. Podparcie Tuska może być jedyną okazją porządzenia przez jego dość oryginalną trzódkę posłanek i posłów. Szybkie wybory przynosząc wzrost akcji Palikota zmienić mogą strukturę sejmu tak, że pozostanie on na dłużej w opozycji. A to zagrozi spójności jego ruchu. (…) Palikot zainteresowany jest w osłabieniu Tuska, ale wybory nie są w jego interesie. SLD i PSL wszystko jedno.
Jego zdaniem najwięcej może zyskać PiS, a Solidarnej Polsce nic nie pomoże. Jednak kluczowa w kwestii wcześniejszych wyborów jest inna kalkulacja:
PO straci więcej niż PSL zyska. Jeśli razem tracą właśnie większość, dlaczego mieliby ją odzyskać po wyborach? Zostaje Palikot i SLD. Jeśli SLD przekroczy wyborczy próg, dałoby się z tego wszystkiego teoretycznie sklecić koalicję. Z osłabionej i moralnie sponiewieranej Platformy, wzmocnionego Palikota i słabego, na dodatek sprostytuowanego w takich okolicznościach SLD.
Mogliby rządzić? Palikot z Millerem? Miller z Palikotem? Po tym jak się pogryźli? A co, jeśli w perspektywie rychłych wyborów ludzie Sojuszu tłumnie uciekną do Palikota? To się nie klei. To jedynie hipotetyczna konstrukcja. W realu bardzo mało prawdopodobna. Trudno wyobrazić sobie w takim wypadku zachowanie spójności Platformy. Jej konserwatywne skrzydło, to dzisiaj trzecia część klubu sejmowego. Są to ludzie na ogół powyżej średniej, jak idzie o znaczenie, wpływy, spójność, szanse na wyższe pozycje na wyborczych listach. Nie, to najmniej prawdopodobny scenariusz. Kompromitujący dla wszystkich jego hipotetycznych aktorów.