To miała być kadencja zmian. Bez przeszkadzającego prezydenta reformowanie państwa miało iść premierowi równie sprawnie, jak strzelanie goli podczas meczów z politycznym zapleczem. Ustawa emerytalna miała być tylko początkiem marszu do polepszania państwa.
Sytuacja wygląda jednak inaczej. Podczas ustalania kształtu ustawy koalicja stanęła na skraju rozpadu. Donald Tusk dał się ograć Waldemarowi Pawlakowi, co sprawiło, że zmiany w emeryturach trudno już nazywać reformą. Dodatkowo na kluczowym dla rządu posiedzeniu nie pojawia się kontestujący zmiany wicepremier – zamiast rozmawiać o emeryturach, wybiera imprezę strażacką i paraduje w granatowym mundurze, grając na nosie szefowi rządu. Tusk robiąc dobrą minę do złej gry musi jeszcze publicznie usprawiedliwiać nieobecność prezesa PSL.
Taka atmosfera pokazuje, że w sprawie ustawy emerytalnej nie wszystko zostało powiedziane. Ustawa musi jeszcze przejść przez parlament, a tam wielu posłów – także koalicji – będzie chciało pokazać się swoim wyborcom z tej bardziej przyjaznej, socjalnej strony.
Można sobie więc wyobrazić, jak będą wyglądały kolejne próby zmian np. ograniczenia liczby sądów, deregulacja, wprowadzenie e-administracji czy redukcja biurokracji. Tusk nie tylko będzie musiał za każdym razem toczyć wojnę podjazdową z przyjacielem z koalicji, ale jeszcze udowadniać, że jest to standardowy proces dochodzenia do kompromisu. Aby łagodzić konflikty i nie ryzykować kolejnej przegranej rozgrywki, będzie musiał iść na coraz dalej idące kompromisy. W ten sposób z kolejnych planowanych reform zostanie jeszcze mniej niż z emerytalnej.
Taki scenariusz oznacza dla Tuska dalszą degradację. Aby zapobiec kolejnej porażce w starciu z liderem ludowców premier już poprosił ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina o dodatkowe konsultacje w sprawie zmniejszenia liczby sądów. W rzeczywistości będzie to oznaczać odłożenie reformy w czasie, na wieczne nigdy lub... na przyszłą kadencję, gdy nie będzie przeszkadzał już nie prezydent, ale na przykład koalicjant.