Według Krasnodębskiego nasza pozycja w Unii nie jest tak dobra jak stara się nam to wmówić:
Nie liczymy się w ogóle. Polska oczywiście ma dobrą prasę. Sukces w Europie Środkowo–Wschodniej jest ważny dla Unii, dla jej rdzenia, który potrzebuje dowodów, że dotychczasowa strategia przyniosła sukces. I do tej pory nieźle się działo, zwłaszcza w Polsce. No więc w tym sensie, jak jesteśmy wśród trudnych uczniów tym udanym, tym który zrobił największe postępy. Dlatego się nas chwali. Natomiast, gdy domagamy się decyzji, które byłyby nie do końca wygodne dla tych silnych, to od razu jesteśmy sprowadzani do pozycji pokornego petenta. Od czasu Traktatu Lizbońskiego, kiedy reagowano na Polskę czasami agresywnie – ale reagowano tak, bo jej głos się liczył jako partnera, który mógł coś postanowić – nastąpiło osłabienie naszej pozycji. I jak widać ani wizyta w Berlinie, ani inne ukłony nie pomagają.
Zapytany co będzie dla nas sukcesem, a co porażką, profesor odpowiada:
To zależy kogo mamy na myśli mówiąc „nas". Jeśli dla rządzących, to do dla nich jest zaakceptowania wszystko, co można przedstawić jako sukces. Przypuszczam, że będzie tak, że na końcu ten budżet będzie obcięty, ale po długich negocjacjach rząd ogłosi, że w tak ekstremalnych warunkach i tak wiele osiągnął. Tak naprawdę sukces Polski powinno mierzyć się czymś zupełnie inną miara - czy udaje nam się nadrabiać ten dystans cywilizacyjny, który dzieli nas od tych krajów. Są rzeczy z których można się cieszyć jak dwie skromne autostrady, ale są takie, które są przerażające jak stan służby zdrowia, kolei, czy nawet tych dworców, które zostały wyremontowane. Także w innych dziedzinach życia, które tak bardzo od finansów europejskich nie zależą, widzimy regres.
Krasnodębski mówi o wymaganiach jakich powinniśmy oczekiwać od rządu: