Strefa euro jest w permanentnym kryzysie, kolejne jej państwa zgłaszają konieczność (ostatnio do nich dołączył Cypr), na jej ratunek wydawane są kolejne dziesiątki i setki miliardów euro. Co zadłużona Polska powinna w takim momencie zrobić? Choć jeszcze kilka tygodni temu wydawało się, że zapaść eurozony wybiła komentatorom z głowy pomysł, by do niej dołączyć, wystarczyło jedno zdanie premiera, żeby lojalni publicyści rzucili się wspierać rząd. Ostatnim z nich jest Wojciech Maziarski:
Pomysł na związanie się jak najsilniejszymi więzami instytucjonalnymi z Europą wynika z doświadczeń historii, kiedy osamotniona Polska wielokrotnie padała ofiarą ekspansji potężnych sąsiadów. By raz na zawsze wyeliminować to przekleństwo geopolityki, postanowiliśmy wbudować się w struktury świata zachodniego. Tak, by stać się jego integralną częścią. By nie dało się nas łatwo stamtąd wyłuskać. To dlatego chcemy być w Unii Europejskiej jak najbliżej jądra. Tak jest w - uwaga, brzydkie słowo! - mainstreamie. Nie na peryferiach, nie obok outsiderów w rodzaju Wielkiej Brytanii, lecz w samym środeczku środka, czyli w strefie euro.
Nieważne więc, że razem ze wspólną walutą pójdziemy na dno. Ważne, że będziemy w mainstreamie. W przeciwieństwie do takich outsiderów i europejskich pariasów jak Wielka Brytania, Szwecja, czy Dania.