Po długiej przerwie znany dziennikarz Andrzej Stankiewicz powrócił niedawno na "Rzepy" łono, odchodząc z kierowanego przez Sylwestra Latkowskiego "Wprostu". Dziś Stankiewicz opowiadał portalowi Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich o tym, co skłoniło go do opuszczenia tygodnika. Okazuje się, że nie wszystkie tematy były w redakcji pisma dozwolone. Przekonał się o tym pisząc o osobistych finansach byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego
Dopadły cię długie ręce Aleksandra Kwaśniewskiego, Andrzeju?
Chciałbym to wiedzieć. Na pewno zadziwiające jest to, co działo się od stycznia wokół mojego tekstu o Aleksandrze Kwaśniewskim dla „Wprost". Wiem ze świata polityki, że ludzie Kwaśniewskiego szczególnie interesowali się tym materiałem przed publikacją. Czy jednak cokolwiek nakazali wydawcy? Nie mam na to dowodów.
Tak tłumaczysz decyzję Michała M. Lisieckiego o zablokowaniu Twojego materiału? Wydawca „Wprost" ma jakieś interesy z Kwaśniewskim, skoro niechętnie informuje o jego pieniądzach?
Najłatwiej to wytłumaczyć koniunkturalizmem Lisieckiego. Uważam, że robi gazetę wyjątkowo nieuczciwą wobec Czytelników. Podczas naszej ostatniej rozmowy – na szczęście przy świadkach – przyznał się, że po tym, jak kupił od Marka Króla „Wprost", postanowił wyciszyć spory prawne, które miała gazeta. Wcześniej, jak wiadomo, pismo nie kryło sympatii do PiS, źle pisało o wielu politykach lewicy i powiązanych z nimi biznesmenach. W efekcie „Wprost" miało wiele procesów, w tym głośny, przegrany proces z córką Włodzimierza Cimoszewicza.