Piątkowa narodowa trauma na Narodowym najwyraźniej odcisnęła na przedstawicielach liberalnego establishmentu głębokie piętno, które może jednak przynieść dobre rezultaty. Dopiero przy okazji tej porażki zorientowali się oni, że ograniczanie reprezentacyjnej piłki nożnej do grona modnych i zamożnych oraz i wykluczanie pogardzanych "kiboli" nie było dobrym pomysłem. Efekt było widać po anemicznym dopingu podczas piątkowego meczu. Pierwszy głos w tej sprawie zabrał były premier - i kolega obecnego premier z lechickiej trybuny - Jan Krzysztof Bielecki. Wypowiedział przy tym bardzo mądre i słuszne słowa.
Żenujące było, że 57 tys. ludzi zostało przekrzyczanych przez dwa tysiące Ukraińców. Na spotkaniach ligowych jest dużo młodzieży. czasem zapiekłej, czasem przekraczającej reguły gry. Ale oni nigdy by nie wymiękli. Nie chce wymieniać klubów, ale do głowy przychodzą mi przynajmniej trzy, których fani nigdy nie wymiękają. Nawet przy wyniku 1:3 krzyczeliby tak, jakbyśmy wygrywali (...) Nie ma sportu bez fanatycznego kibica. Stąd te konflikty z kibicami. Z nimi trzeba się ułożyć. Bez ich zacięcia i sportowej złości ani nie będzie kibicowania, ani dobrej gry. To nie jest łyżwiarstwo figurowe
- powiedział były premier na antenie TOK FM. Zdanie to podziela - w pewnym stopniu - Tomasz Lis, który niedawno dał się poznać jako zagorzały "madritista".
Każdy potrafi wrzeszczeć "Polska, biało czerwoni" jak nasi wygrywają. Ale kibic jest od tego, żeby zdzierać gardło zawsze i na całego, szczególnie wtedy, gdy drużynie nie idzie.
W czasie Euro na Stadionie Narodowym daliśmy się przekrzyczeć Rosjanom zajmującym jeden sektor. Trochę lepiej było po bramce Błaszczykowskiego, ale tylko trochę. W czasie meczu z Ukrainą daliśmy się przekrzyczeć garstce Ukraińców. Ta garstka zdominowała jakieś 53 tysiące Polaków bardziej niż 11 Ukraińców naszych 11 - tu piłkarzy. Wstyd.