Tusk – lider klasy próżniaczej

Ludzie w terenie mówią, że nie było jeszcze takiego nepotyzmu jak obecnie, nawet za AWS czy SLD. Tusk dla świętego spokoju zaakceptował fakt, że PO jest rozdającą i biorącą partią władzy – mówi szef Stronnictwa Demokratycznego Elizie Olczyk.

Publikacja: 22.06.2013 11:59

Tusk – lider klasy próżniaczej

Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kuba Kamiński

Rz: Kiedy przypada pana kolej jako rotacyjnego przywódcy w Europie Plus?

Paweł Piskorski:

Właśnie teraz. Koleżanki i koledzy poprosili, bym teraz na początku prowadził pracę naszego zespołu politycznego.

Czy takie zbiorowe przywództwo nie jest trochę niepoważne?

Przeciwnie, świadczy o zaufaniu. Wiadomo, że autorytetem, do którego odwołują się Polacy –zwolennicy Europy Plus, jest Aleksander Kwaśniewski, a pozostali mają dostatecznie dużo zaufania do siebie, żeby się nie ścigać po przywództwo. Zrywamy z modelem partii wodzowskiej, w której jest jedna osoba wyznaczająca swoich generałów, pułkowników itd. Jesteśmy gronem ludzi, którzy chcą współpracować. W niektórych sprawach się zgadzamy, a w innych różnimy.

W jakich sprawach się różnicie?

Na razie określamy to, co nas łączy, ale gdy przejdziemy do szczegółów np. dotyczących form zatrudnienia czy otwartości rynku, to różnice się pojawią, bo ja jestem liberałem, ale są i bardziej socjalne osoby w naszym gronie. Główny rys programowy został określony: Europa, wolności obywatelskie, przedsiębiorczość i bezrobocie.

Przypuszczam, że inne pomysły na walkę z bezrobociem ma liberał, który chce rozluźniać gorset kodeksu pracy, a inny socjaldemokrata, który stawia np. na roboty publiczne.

Taki archaiczny model socjaldemokraty w Polsce, owszem, występuje, ale w szeregach SLD. Oni uważają, że trzeba dokopać zamożnemu, żeby biednemu było lepiej, a państwo powinno posiadać i budować fabryki.

To akurat jest pomysł pana koalicjanta, czyli Janusza Palikota.

My, liberałowie, możemy się zgodzić z interwencją państwa na etapie początkowym, tam gdzie rynek nie jest w stanie wytworzyć wartości dodanej, np. chodzi o zakłady przetwórstwa spożywczego lub przedsiębiorstwa wykorzystujące nowe wymyślone w Polsce technologie. Tak rozumiem propozycje Palikota. To jest coś zupełnie innego niż pogląd części polityków SLD, że należy wolny rynek ograniczyć i wzmóc redystrybucję państwa. Wolny rynek najlepiej reguluje gospodarkę, co zrozumieli nowocześni socjaldemokraci tacy jak Tony Blair, i co rozumieją Aleksander Kwaśniewski, Ryszard Kalisz czy Marek Siwiec. I nie zmniejsza to wrażliwości na biedę, brak wykształcenia i dyskryminację. Tu mogą spotkać się i socjalni, i liberalni demokraci. Leszek Miller zaś nawrócił się na archaiczny socjalizm, choć kiedyś był zwolennikiem podatku liniowego.

Niektórzy uważają, że koncepcja stawiająca rynek ponad wszystko właśnie zbankrutowała, czego efektem jest kryzys gospodarczy.

To jest teza powtarzana przez środowiska, które albo nie rozumieją, albo nie chcą zrozumieć tego, co się dzieje. Wieszczą one, że obecny kryzys oznacza koniec kapitalizmu czy liberalizmu. To nieprawda. Po prostu jest problem rozsądnego pogodzenia wolnego rynku z mechanizmami regulacyjnymi i nadzorczymi, zwłaszcza w przypadku wielkich międzynarodowych korporacji. To i tak nie podważa zasady, że nic lepszego niż wolny rynek nie wymyślono.

Odkąd odeszła od was Unia Pracy, to za dużo lewicy społecznej u was nie ma. Nie macie się z kim różnić.

Unia Pracy nie tyle odeszła, ile do nas nie dołączyła. Jeżeli bardziej odpowiada jej sojusz z SLD, to nie nasza sprawa. My wolimy bardziej nowoczesne rozwiązania. Jeżeli uruchomimy potencjał małej i średniej przedsiębiorczości, to dla rynku pracy będzie to miało większe znaczenie niż ściągnięcie do Polski 100 fabryk samochodów.

Cieszy się pan z kłopotów Hanny Gronkiewicz-Waltz w Warszawie?

Nie, bo to oznacza kłopoty Warszawy. Jako byłemu prezydentowi stolicy wcale mi się ta sytuacja nie podoba, ale rozumiem ludzi, którzy chcą zakończyć rządy tej bardzo słabej ekipy.

Warto to robić, jeżeli premier może powołać komisarza, zamiast rozpisać uzupełniające wybory? Wtedy cała para pójdzie w gwizdek.

O nie. Po pierwsze sam fakt, że Gronkiewicz-Waltz zostanie odwołana, będzie sygnałem dla każdej następnej ekipy, iż wybór nie oznacza gwarancji czterech lat rządów, niezależnie od błędów czy nieróbstwa. Po drugie, gdy referendum zostanie rozstrzygnięte, to do końca kadencji będzie więcej niż rok, a w takiej sytuacji musi dojść do wyborów. Jeżeli premier dla utrzymania władzy zastosuje jakieś triki naruszające sens ustawy samorządowej i wprowadzi komisarza, to się skompromituje. Rzeczywiście, widzę dużą nerwowość w PO ujętą w haśle „Warszawy bez walki nie oddamy". Zupełnie jakby stolica była polem bitwy. Oni chyba uważają, że Warszawa jest ich kolonią.

Gronkiewicz-Waltz ma swoje osiągnięcia. Most Północny został oddany, druga linia metra się buduje, mamy Stadion Narodowy i fontanny na Podzamczu.

To, co pani wymienia jako osiągnięcia, ja uznaję za porażki lub efekty osiągnięte niewspółmiernie drogim kosztem. Pierwszy przykład to metro. Gdy odchodziłem z urzędu prezydenta Warszawy, to zostawiłem koncepcję budowy II linii metra w partnerstwie publiczno-prywatnym. PO wtedy to popierała, potem zarzuciła.

Może dlatego, że autostrada Jana Kulczyka wybudowana w partnerstwie publiczno-prywatnym jest chyba najdroższą w Europie.

Bo ona była budowana w oparciu o inne standardy, których już się nie stosuje. UE ma dziś zupełnie inne reguły pozwalające uniknąć błędów, które wówczas popełniono. I wszyscy się zgadzają, że to jest najlepszy sposób finansowania dużych projektów infrastrukturalnych. Również Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju, który przygotowywał dla nas tę koncepcję w czasie, gdy pracowała w nim obecna pani prezydent. Hanna Gronkiewicz-Waltz jedynie potrafi czerpać pełnymi garściami z kasy miasta i wydawać, nie licząc się z niczym. Również harmonogramy przygotowywane przez jej ekipę legły w gruzach, a to kosztuje. Gdyby kierowała prywatnym przedsiębiorstwem, to już dawno zostałaby wyrzucona.

Co pan pomyślał, gdy przeczytał pan o wydawaniu partyjnych pieniędzy przez PO na wina, cygara i garnitury?

Że są to praktyki rodem z komunizmu, gdzie dygnitarze chodzili w kupionych przez KC garniturach.

Bez przesady. Przecież gdy jeszcze pan był członkiem PO, to krążyły legendy o tym, jak Mirosław Drzewiecki finansował cygara, wina, a nawet garnitury Donalda Tuska. Janusz Palikot zdaje się też brał w czymś takim udział.

Zasada jest fundamentalnie różna, choć być może przyzwyczaiła ekipę Tuska do fatalnych zachowań. Jeśli Tuskowi coś ktoś prywatnie i bez zobowiązań podarował, to jego sprawa i oczywiście Tuska, że to przyjął. Zainteresowany może być wyłącznie urząd skarbowy. Tu natomiast mamy do czynienia z używaniem pieniędzy podatników. Donald Tusk tyle razy mówił o klasie próżniaczej, która za nasze pieniądze zaspokaja swoje bieżące potrzeby, a teraz stał się jej głównym przedstawicielem. Dawny Donald po takiej informacji stanąłby na czele demonstracji przeciwko niewiarygodnemu zdziczeniu obyczajów i niepojętej bezczelności polityków.

Teraz premier mówi, że czas zakończyć finansowanie partii z budżetu.

Idealny pomysł, żeby odwrócić uwagę dziennikarzy od skandalicznych wydatków PO. Jeśli Platforma chce odejść od finansowania partii, to najpierw niech odda to, co ma na kontach, a co pochodzi z budżetu, czyli 66 mln złotych, które dają jej ogromną przewagę nad innymi partiami.

Internauci się śmieją, że skrót PO oznacza dziś Platforma Obciachu.

Każda partia, która długo rządzi, musi sobie zdawać sprawę, że ludzie po pewnym czasie zaczynają się zastanawiać, co wynika z rządzenia konkretnej ekipy. Otóż z rządów PO wynika niewiele. Środowiska małych i średnich przedsiębiorstw, z którymi mam do czynienia, są ogromnie rozżalone. Ludzie w terenie mówią, że nie było jeszcze takiego nepotyzmu jak obecnie, nawet za AWS czy SLD. Tusk dla świętego spokoju zaakceptował fakt, że PO jest partią władzy rozdającą i biorącą. Jarosław Gowin ma 100 proc. racji, gdy mówi, że dzisiejsza PO jest nią tylko z nazwy.

Gowin byłby w stanie uzdrowić PO, gdyby został liderem?

Gowin jest obcym ciałem, bo narusza interesy oligarchii partyjnej. Funkcjonariusze partyjni mogą się z nim zgadzać w sprawie związków partnerskich, ale nigdy go nie poprą na szefa partii.

To może Grzegorz Schetyna będzie uzdrowicielem?

Przecież on jest współtwórcą tego systemu, a dziś mówi: więcej władzy dla baronów. Dlatego może zdobyć trochę więcej poparcia niż Gowin, ale z Tuskiem nie wygra. Zresztą nie wiadomo, czy w ogóle będzie kandydował na szefa partii, bo być może zechce zejść z ciosu Donalda.

Sądzi pan, że Tusk może samotnie wystartować w wyborach na szefa partii?

Nie. Jak będzie mu to groziło, to namówi kogoś do kandydowania. On się boi sytuacji, że startuje sam i 30–40 proc. niezadowolonych ludzi go skreśla. Nastrój w partii po temu istnieje. Dlatego Tusk połamał zasady konkurencji. Doprowadził do wyborów w wakacje i bez zjazdów regionalnych. Ogranicza ryzyko słabego wyniku. Pamiętam, jak Tusk startował na szefa Unii Wolności przeciwko Bronisławowi Geremkowi. Mógł jeździć na wszystkie zjazdy regionalne i wygłaszać swoje credo. Geremek miał tyle klasy, że nie ugiął się przed namowami, aby to uniemożliwić. Wolał trudną rywalizację, ale po której nie pozostaje niesmak. Tusk tej klasy nie ma. Tegoroczne wybory zostaną zapamiętane jako standardy nowej PO.

A dlaczego Tusk tak nagle zrezygnował z kariery w Brukseli, którą mu wróżono raptem kilka tygodni temu?

Tusk nigdy nie wybierał się do Brukseli. PO na użytek wewnętrznej propagandy stworzyła wrażenie, że Tusk jest rozchwytywany w Europie, żeby Polacy go docenili. Tak wygląda przekaz propagandowy, który jest tak toporny, jakby był robiony łopatą.

Nie było w tym cienia prawdy, że mógłby zostać szefem Komisji Europejskiej?

Cień prawdy był, bo na tle słabych przywódców w UE Tusk urasta do polityka godnego zaufania. Jestem jednak pewien, że on nigdy nie zakładał „przeprowadzki do Brukseli" i fatalnie by czuł się w takiej roli. Zaskoczył mnie natomiast pozytywnie otwartością, z jaką wyznał, że premierostwo to jest jego Mount Everest.

Bycie dwukrotnie premierem to jest Mount Everest.

Można osiągnąć więcej. Jako szef Komisji Europejskiej mógłby trafić do podręczników światowej historii. Ale Tusk chce jak najdłużej przebywać na swoim Mount Evereście. Obawiam się, że stało się to dla niego wartością samą w sobie.

Paweł Piskorski jest liderem Stronnictwa Demokratycznego. W przeszłości był działaczem KLD, UW oraz PO. Z tej ostatniej partii został usunięty w 2006 roku, gdy media ujawniły że zakupił 320 hektarów pod zalesienie za sumę 1,25 miliona zł – przewyższającą jego roczne dochody. W latach 1999–2001 sprawował urząd prezydenta Warszawy

Rz: Kiedy przypada pana kolej jako rotacyjnego przywódcy w Europie Plus?

Paweł Piskorski:

Pozostało 99% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości