Tak, choć był to raczej krótki spis spraw do omówienia, ale nie zamierzam ujawniać jego treści. Ocena kampanii referendalnej należy do partii, a ja nie jestem jej członkiem. Uważam jednak, że efekty kampanii są raczej optymistyczne. PiS nie miało wcześniej tak silnego poparcia w stolicy, która jest miastem establishmentu, ludzi związanych z władzą obecną i przeszłą. Na dodatek referendum odbywało się w skrajnie niesprzyjających warunkach. Wszystkie instytucje państwowe, które są w Polsce kontrolowane przez jedną siłę polityczną, stworzyły olbrzymią koalicję przeciwko PiS-owi. Bo rządy w Warszawie to jest sprawa polityczna. Opowieści o tym, że referendum powinno być inicjatywą całkowicie apolityczną, wyłącznie oddolną, są niepoważne. Odbyła się zażarta walka o utrzymanie status quo w Polsce, a władza nie cofnęła się przed łamaniem prawa. To, że prezydent i premier namawiali do bierności politycznej, było nie tylko złamaniem standardów demokracji, ale także – według mnie – złamaniem polskiego prawa. Jest to rzecz niebywała, ale najwyraźniej jesteśmy w takiej demokracji pół białoruskiej gdzie nie funkcjonuje presja opinii publicznej, a rządzący politycy mogą zrobić znacznie więcej niż na Zachodzie.
PiS-owi też zdarzyło się namawiać do bojkotu referendum lokalnego.
Co innego działanie lidera opozycji, który namawia do nieuczestniczenia w referendum, a co innego urzędującego prezydenta czy premiera. Warto żeby opinia publiczna zrozumiała tę różnicę. Jarosław Kaczyński w trakcie jednej z debat referendalnych przyznał zresztą, że jego postawa w Łodzi powinna być nieco inna. Ta bardzo interesująca debata, którą odbyliśmy w siedzibie Fundacji Batorego, m.in. z udziałem prezydenckiego ministra p. Olgierda Dziekońskiego, została całkowicie przemilczana w mediach rządowych. Jest pan pewien, że prezes Kaczyński gdyby był premierem nie stosowałby takiej samej strategii gdyby chodziło o odwołanie prezydenta Warszawy z PiS? Proszę nie stosować takiej retoryki. Nie jestem pewien, ale publiczna wypowiedź Kaczyńskiego w Fundacji Batorego na to wskazuje. A fakty są takie, że urzędujący premier, prezydent i prezydent miasta z PO nakłaniali obywateli do bojkotu referendum czego zabrania im prawo. Bo nie wolno wpływać na sposób głosowania obywateli (w tym na samo uczestniczenie bądź nie w głosowaniu) nadużywając stosunku zależności (art. 250 KK). A premier czy prezydent miasta są zwierzchnikami bardzo wielu urzędników. Czy taki urzędnik ma wolność głosowania, jeżeli jego szef tak jednoznacznie i w atmosferze tak ostrej walki politycznej zasugerował mu nieuczestniczenie w głosowaniu? Nie. Proszę zauważyć, że prezydent Bronisław Komorowski gdy się zorientował, że złamał prawo przestał się wypowiadać w sprawie referendum. Prócz tego były jeszcze inne grzechy - zmiany obwodów głosowania, brak obwieszczeń wyborczych, radio publiczne, które odmawia opozycji emisji płatnych spotów referendalnych, odmowa wynajmu sal na wiece i debaty. Takie sytuacje nie powinny mieć miejsca.
Skoro macie państwo tak dużo pretensji, to może powinniście zaskarżyć wynik referendum?
Być może tak zrobimy, choć trudno mi się wypowiadać za PiS. Ale jest dla mnie oczywiste, że polskie sądy i prokuratury działają - mówić delikatnie - nieefektywnie. Nie wiadomo czy w ogóle jest sens występować z taką sprawą do sądu, bo system jest szczelny. Tym bardziej, że media są nam wrogie. I jeszcze jedno: to nie jest kwestia pretensji, tylko - znacznie poważniejsza - standardów polskiej demokracji.
Są też media sprzyjające PiS.