„Gazeta Wyborcza" uderzyła wczoraj w rządowy pomysł wprowadzenia do szkół podstawowych jednego, darmowego podręcznika. Choć idea budzi kontrowersje, to gazeta w swojej krytyce sięgnęła po najgorszy możliwy argument. Przekonuje, że gdy w szkołach pojawi się jeden podręcznik, to ze szkół znikną pomoce naukowe i szkolenia dla nauczycieli, które teraz opłacają wydawcy w zamian za wybór konkretnego tytułu. Anonimowi rozmówcy „GW" przekonują, że dla wielu placówek to niekiedy jedyna możliwość zaopatrzenia się w pomoce dydaktyczne.
Oczywiście za hojność wydawców płacą rodzice, bo koszty materiałów dodatkowych odbijają się na cenie podręczników, co zresztą otwarcie przyznaje Piotr Marciszuk, szef Sekcji Wydawców Edukacyjnych Polskiej Izby Książki. Jak wygląda system zaopatrywania szkół w pomoce naukowe, opisywaliśmy na łamach „Rz" kilkukrotnie. Szkoła podpisuje z wydawnictwem umowę, w której zobowiązuje się przez określony czas korzystać tylko z jej podręczników. W zamianę wydawca przekazuje jej po promocyjnych cenach sprzęt elektroniczny, najczęściej laptopy oraz tablice interaktywne, a nauczyciele mają możliwość korzystania z dodatkowych szkoleń.
Tego typu umowy podpisywała większość wydawców obecnych na polskim rynku, także rządowy partner w projekcie „e-podręcznik". Niektórzy byli na tyle kreatywni, że wprowadzali programy lojalnościowe. Im więcej klas korzystało z produktów wydawnictwa, tym więcej sprzętu mogła zamówić szkoła. Działania takie są sprzeczne z prawem oświatowym, które jasno wskazuje, że nauczyciel przy wyborze podręcznika ma kierować się „wyłącznie przesłankami dydaktycznymi oraz potrzebami i możliwościami uczniów". System stworzony przez wydawców zmienił podejście pedagogów z jakościowego na ilościowe, a patologia stała się regułą. Wybierano te podręczniki, których wydawca zaoferował szkole więcej. Płacił i tak rodzic.
Do tej pory to wszystko działo się za cichym przyzwoleniem resortu edukacji. Była minister edukacji Krystyna Szumilas, a właściwie jej zastępczyni odpowiedzialna za podręczniki – Joanna Berdzik, ograniczała się do komunikatów o tym, że takie działania naruszają prawo ?i zapowiadała kontrole.
W przeważającej większości europejskich krajów problem płatnych podręczników nie istnieje, bo to państwo w ramach dostępu do darmowej edukacji finansuje ich zakup. Jest tak m. in. w publicznych szkołach w Anglii, Czechach, Finlandii, Holandii, Łotwy czy Słowacji, gdzie podręczniki są własnością szkoły, która wypożycza je uczniom. Niemieccy rodzice płacą jedynie jedną trzecią ceny podręcznika. Wszystkie te kraje dają jednak nauczycielom możliwość wyboru podręcznika. I jest to realny problem dla rządu – jak wytłumaczyć części polskich pedagogów odebranie tego prawa.