Pomyśleć, że jak na razie wszyscy święci są gotowi pozbywać się lekarzy, którzy też uważają, że żadna to różnica, w jakim wieku własnoręcznie urwą komuś główkę, itp.. Przecież bez względu na to, ilu lekarzy tak uważa, to wszyscy, nie oszukujmy się, wszyscy oni WIEDZĄ, ilutygodniowe dziecko ma już gotowy mózg, serce, ucho, nosek, rączki, nóżki. Organy kompletne, tylko maciupeńkie. Podstawy anatomii i fizjologii człowieka zna nawet najwybitniejszy aborcjonista. Właściwie, szczególnie on naogląda się pourywanych nóżek, rączek i główek do oporu.
Powyższe wyjaśnienie intencji relacji „Przeglądu prasy krajowej i światowej" z perypetii Justyny byłoby jednak raczej zbyt zaszczytne dla ziomków i twórców tej miejscowej, zadziwiająco światowej machiny informacyjnej, a pogoń za pospolitakiem, pragnącym ściągnięcia do parteru narodowej idolki, sięga tam niezgłębionego dna depresji oceanicznej. Na zdjęciu zamyślonej Justyny, na okładce, umieszczono dodatkowo pasek z diagnozą:„ W sporcie niepokonana, w życiu przegrana".
Doprowadzenie do niefortunnych, bo bezwzględnie i skwapliwie wykorzystanych przez media, intymnych zwierzeń sportsmenki dla „Wyborczej", wydaje się niewybaczalną winą opiekującego się nią psychologa. Konsekwencją jego mocno kontrowersyjnych kompetencji zawodowych. Rzecz wygląda na kierowanie się sztampowymi przesądami rodem z popularnych poradników, a do kompletu głupot wypowiedzianych na temat desperackiego kroku rzekomej terapii brak mi tu jeszcze tylko pierduł o „dobrej i złej energii".
Najdorodniejszym owocem publicznej psychodramy Justyny okazuje się zaś oto stworzenie okazji do idiotycznych diagnoz, do zadziobania sportsmenki i niszczenia jej tak dotąd atrakcyjnego wizerunku publicznego. Kto i jakim cudem wynagrodzi jej teraz nadużycie zaufania, kto cofnie tę lawinę? Zostaje chyba tylko modlić się o siłę przetrwania dla Justyny i upraszać moce niebieskie, by oddaliły od niej szarlatanów, by nie omamił jej kolejny, być może, uczeń czarnoksiężnika.
A medialny lincz w przypadku Justyny jest fenomenem odpowiednim do jej pozycji, całkiem nietypowym. Kto bowiem ważyłby się w dobie dyktatu zakłamanej poprawności ogłosić publicznie przegranym nawet zwyczajnego, prostego, brzydkiego, głupkowatego, starego, chorego i ubogiego nieboraka bez żadnego talentu, umiejętności, ni realnej przyszłości. Po prezentacji smętnej sytuacji egzystencjalnej takiego człowieka w mediach cały kraj wychodziłby ze skóry, by go przekonać, że przegrany nie jest. Światowiec , przede wszystkim przecież, „daje radę", „ogarnia", „pokonuje" i „walczy o siebie" z ukochaną telewizją na czele!
Na wylansowanego w mediach pechowca spływa zawsze natychmiast masa wyrazów wsparcia wraz z workami pocztówek, maskotek, cukru, kaszy, plastikowymi oknami, sianem dla wiernej, ostatniej chabety oraz bogactwem innych dobrodziejstw. Naród, po prostu, uwielbia za perswazją mediów przekonywać nawet człowieka bez jednej nogi, że może on tańczyć w balecie i nie da za wygraną, dopóki takiego szpasu mu nie załatwi. Niewidomego zaś będzie, rzecz jasna, gorliwie upewniał, że może on, a nawet powinien rwać się w góry, gdzie są piękne widoki. I tym podobnie.