Ostatnie dni mogą przejść do historii polskiej polityki jako jedne z najdziwniejszych w historii ostatniego ćwierćwiecza. Dni, w których politycy okazali się bardziej przyzwoici i porządni, niż popierający ich dziennikarze.
Oto bowiem z rana przywitała nas zupełnie zaskakująca wiadomość, że Igor Ostachowicz jednak nie dostanie dobrze płatnej synekury w Orlenie, a nowa minister infrastruktury i rozwoju Maria Wasiak nie przyjmie przysługującej jej z mocy umowy odprawy od PKP w wysokości pół miliona złotych (przeznaczyła ją na cel społeczny).
Rzadko zdarza się w naszej polityce, by polityk zrezygnował (niezależnie od motywów) z osobistej korzyści na rzecz dobrych obyczajów - szczególnie że przynajmniej w przypadku p. Wasiak z czysto prawnego punktu widzenia odprawa się jej należała. Możemy podejrzewać, że nie doszło do tego całkowicie dobrowolnie, ale fakt jest faktem. Bardzo dziwnym faktem - bo nie pamiętam już kiedy polska polityka zaskoczyła nas czymś w sensie pozytywnym.
Na tym tle wyjątkowo negatywnie - by nie rzec: żałośnie - prezydentuje się natomiast grupa publicystów, którzy do ostatniej chwili bronili stołka Ostachowicza i odprawy Wasiak jak niepodległości. Wczoraj pisaliśmy o przypadku Tomasza Lisa. Dziś do dołączył do niego zaś Jacek Żakowski, którego postawa potwierdza, że nasza polityka jest wywrócona do góry dnem.
Oto bowiem znany z lewicowych poglądów i krytycznego stosunku do kapitalizmu Żakowski narzeka na to, że jego rodacy są niezadowoleni ze zbyt wysokich zarobków w zarządzie największej polskiej korporacji. Korporacji należącej w dodatku do państwa.