Jedynego, w którym można mówić o demokratyzacji, pluralizmie, jedynym, w którym rozmawiają ze sobą ludzie byłej dyktatury i ci przez nią prześladowani, w tym feministki i islamiści. To jedyny arabski kraj, w którym w jednym rządzie są politycy liberalni i politycy wywodzący się z miejscowej mutacji Bractwa Muzułmańskiego. Ich Bracia w Egipcie są uznawani przez nową dyktaturę za terrorystów i siedzą w więzieniach z wyrokami śmierci. Tunezyjczycy wykazali się dojrzałością i tak, jak sobie marzył Alfred Nobel, postawili na współpracę w imię pokoju.
Nagroda to także wsparcie dla Tunezji, której demokratyczne sukcesy bardzo nie podobają się skrajnym islamistom: dżihadystom, salafitom, alkajdystom. Ten niewielki północnoafrykański kraj już kilkakrotnie stał się celem ich ataków, uderzali w turystów, wiedząc, że na Zachodzie nic nie robi takiego wrażenia jak zabijanie beztroskich plażowiczów.
Tunezja jeszcze nie wygrała boju z dżihadystami, oni mają całkiem spore poparcie sfrustrowanej młodzieży, sfrustrowanej tym, że powody rewolucji, która na początku 2011 roku obaliła dyktatora Ben Alego, nie zniknęły. Nadal setki tysięcy młodych mężczyzn nie mogą się spełnić jako zarabiający na rodzinę mężowie i ojcowie. Wyjątkowo dużo Tunezyjczyków zaciągnęło się w szeregi tzw. Państwa Islamskiego, stanowią zagrożenie dla ojczyzny.
Dlatego wsparcie jest dla niej szczególnie potrzebne, pokojowy Nobel nie może być wszystkim, co zaoferuje Zachód.
Można się zastanawiać, czy najlepszym rozwiązaniem jest nagradzanie bezimiennej organizacji, a właściwie ich grupy – Kwartetu Dialogu Narodowego. Może lepiej, byśmy poznali jakąś twarz tej pozytywnej Tunezji, by w świat poszło jakieś nazwisko.