Prezydent, którego krytykowano (często zresztą słusznie) za sprzyjanie Prawu i Sprawiedliwości, tym razem postąpił inaczej. Powołał Narodową Radę Rozwoju (NRR), która jest ciałem zdecydowanie różnorodnym. Prócz postaci kojarzonych z PiS, znalazły się w nim osoby niepartyjne – choć kojarzone z konserwatywną stroną debaty – ale też i postaci zupełnie z drugiej niż prezydent strony politycznej barykady. W Radzie mają się więc znaleźć m.in. Adam Daniel Rotfeld, szef MSZ w rządzie SLD, Marek Balicki, były lewicowy minister zdrowia, prof. Stanisław Gomułka, wiceszef resortu finansów z pierwszych miesięcy rządów Donalda Tuska, marszałek świętokrzyski z PSL Adam Jarubas oraz marszałek kujawsko-pomorski Piotr Całbecki.
Tym razem słowa krytyki spadły na Dudę z prawej strony. Niektórzy prawicowi komentatorzy oburzali się, że Duda chce dyskutować ze zwolennikami „aborcji”, takimi jak Balicki, inni z radością lustrowali PRL-owską przeszłość kandydatów (np. prof. Adama Rotfelda).
Przypominają się od razu słowa samego prezydenta Dudy, który narzekał, że jest krytykowany za wszystko, co robi. Sęk w tym, że jak robi coś kontrowersyjnego, rzeczywiście jest ganiony przez komentatorów, również tych negatywnie do niego nastawionych. Wydaje mi się czasem, że ta krytyka jest uzasadniona – jak choćby w przypadku jego propozycji obniżenia wieku emerytalnego.
Gdy jednak Duda robi coś zdecydowanie słusznego, jest krytykowany przez własnych sympatyków. Tak właśnie stało się w tej sytuacji. Część wyborców Dudy po postu nie rozumie, dlaczego zamiast rugować z życia publicznego politycznych oponentów, prezydent chce z nimi rozmawiać. Być może to tylko sygnał rewanżyzmu wśród wielu wyborców prawicy, którzy oczekują wyrównania rachunków krzywd za ostatnich osiem lat, a nie jakiejś tam kulturalnej dyskusji o Polsce.
A tymczasem to dobrze, że prezydent Duda chce rozmawiać z osobami, które są mu odległe ideologicznie. Grono jego doradców wydawało się pod tym względem dość jednorodne politycznie. Narodowa Rada Rozwoju ma w swym założeniu debatować o wyzwaniach stojących przed Polską za 10, 20 czy 30 lat. A to horyzont szerszy niż bieżące spory i podziały na PiS, Platformę i Lewicę. Dobrze, że rozumie to prezydent, dobrze, że rozumieją to osoby z różnymi rodowodami politycznymi, które przyjęły zaproszenia do NRR. Dobrze, by zrozumieli to również sympatycy nowego prezydenta.