Rzeczpospolita: W przełomowej książce „Rozbite imperium" („L'Empire Eclate") prawie 40 lat temu przewidziała pani, że Związek Radziecki zmierza ku rozpadowi...
Zarzucono mi wtedy, że prowokuję, że jestem szalona. To był 1978 rok, Związek Radziecki wydawał się solidny jak skała, lekceważono tendencje odśrodkowe republik związkowych. I co? ZSRR nie ma!
Dziś też Rosja wydaje się potężna: atakuje jednocześnie na Ukrainie, w Syrii, a nawet Arktyce. Ale ona też może się rozpaść?
Tego raczej się nie obawiam. Rosja zbudowała w miarę skuteczny system federacyjny, w ramach którego tolerancja Kremla wobec autonomicznych jednostek jest dość duża. Zasadniczo Moskwa mówi im: radźcie sobie same. Najlepszym przykładem jest Czeczenia, gdzie Władimir Putin przekazał Ramzanowi Kadyrowowi, który jest prawdziwym potworem, ogromną autonomię. W ten sposób w ramach zasadniczo laickiej federacji powstało państwo niemal muzułmańskie. W łagodniejszej wersji ten sam model powtarza się w innych miejscach, na przykład wzdłuż Wołgi, w Ufie czy Kazaniu – stolicach krajów głęboko muzułmańskich. W ten sposób ze zwartego państwa Rosja przekształciła się w pewien – nazwijmy to – system zarządzania. To osłabiło tendencje odśrodkowe. Rozpad Rosji, który był realny jeszcze w 1992 roku, teraz jest mało prawdopodobny.
Putin próbuje jednak pójść dalej: nie tylko uratować jedność Rosji, ale też odbudować imperium carów, zaczynając od odzyskania kontroli nad Ukrainą. Uda mu się?