Anna Wojciuk: Trzeba podejmować ryzyko i współpracować

Prezydent nie ufa obecnej władzy, władza nie ufa prezydentowi. Czy da się tak współpracować?

Publikacja: 17.01.2024 03:00

Współpraca Andrzeja Dudy z Donaldem Tuskiem będzie trudna

Współpraca Andrzeja Dudy z Donaldem Tuskiem będzie trudna

Foto: PAP/Paweł Supernak

Deklaracja prezydenta Andrzeja Dudy o wszczęciu procedury ułaskawieniowej wobec skazanych prawomocnym wyrokiem sądu Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika była ważnym momentem trwającej miesiąc, jednak już teraz rekordowo burzliwej kohabitacji. W moim przekonaniu moment ten był kluczowy, ponieważ stanowił pierwszy od wyborów istotny krok wstecz ze strony środowiska szeroko rozumianej Zjednoczonej Prawicy w niszczącej nasz kraj od lat wojnie polsko-polskiej.

Przyznanie przez prezydenta, iż jego działanie podjęte w 2015 roku wymagać może wciąż wszczęcia względem byłych szefów CBA skutecznej procedury ułaskawieniowej w 2024 roku jest tak znaczące nie ze względu na przestępstwa popełnione kilkanaście lat temu przez obu skazanych i będącą ich efektem karę. Prawdziwie kluczowe w tej decyzji jest to, że uniemożliwia ona powstanie precedensu, w ramach którego Andrzej Duda w nadchodzącym półtora roku swojej kadencji zacząłby „ułaskawiać na zapas” potencjalnych oskarżonych kolegów i potencjalne oskarżone koleżanki z obozu PiS. A nawet, jak to postulował niedawno jeden z posłów PiS, ułaskawiać ich już na etapie postępowania prokuratorskiego.

Prezydent gasi pożar

Z tego, co wiemy, w okresie ostatnich ośmiu lat tych nadużyć władzy mogło być sporo i zapewnienie możliwości rozliczenia i osądzenia tych spraw dla koalicji 15 października jest główną obietnicą wyborczą. Leży ono też w długofalowym interesie państwa polskiego. W mojej ocenie w bieżącej debacie politycznej nie dostrzega się wymienionych powyżej najważniejszych i dalekosiężnych następstw tej decyzji.

Czytaj więcej

Prof. Anna Wojciuk: Trzeba zmienić ustrój Polski

Istotną okolicznością, świadczącą na rzecz Andrzeja Dudy, jest to, że decyzję tę podjął w momencie dla swojego obozu niewygodnym i ewidentnie wbrew oczekiwaniom oraz – jak możemy się domyślać – naciskom partyjnych jastrzębi, dla których korzyści z eskalacji i nakręcania emocji zdają się nie mieć granic. Moment był mało zręczny, bo obniżał emocje i studził bojowe nastroje w chwili kulminacji – dwie godziny przed rozpoczęciem zapowiadanej od kilku tygodni wielkiej i zarazem pierwszej demonstracji nowej opozycji. Intencje tego działania można też odczytać z serii kroków, które nastąpiły dzień przed tym wydarzeniem – najpierw było dość spokojne oświadczenie prezydenta, w którym wbrew krążącym po mediach społecznościowych pogłoskom nie doszło do zaostrzenia kursu poprzez pełną odmowę współpracy z rządem. Nie padły też nowe, niepotrzebne słowa. Następnie w „Faktach po Faktach” w zaskakująco bezstronny i rzeczowy sposób wypowiedział się szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, minister Jacek Siewiera (za co skrytykowała go część prawicy). I wreszcie wieczorem, w Telewizji Republika, rewolucyjny zapał wyjątkowo stanowczo gasił prezydencki doradca prof. Andrzej Zybertowicz. Uważny obserwator może tu dostrzec realny, logiczny ciąg działań na rzecz deeskalacji i uniknięcia poważnego kryzysu państwowego.

Nieufność władzy

Te działania zostały w bardzo ograniczonym stopniu zauważone i w jeszcze mniejszym docenione. Nie zostały też jak na razie strategicznie wykorzystane. Zaplecze obozu obecnie rządzącego kieruje się pełną nieufnością wobec działań prezydenta i wszelkie kroki przez niego podejmowane zdają się być interpretowane jako działanie w złej wierze. Na przykład, gdy Andrzej Duda ogłosił, że wszczyna zgodną z kodeksem karnym procedurę ułaskawieniową, w debacie szybko zaczął dominować pogląd, że to w istocie fortel i nowa forma oszustwa. Tymczasem w poprzedzających tygodniach po stronie prorządowej pojawiały się poważne głosy sugerujące, że prezydent w ten właśnie sposób powinien postąpić, aby ułaskawienie nie pozostawiało wątpliwości. Działając zgodnie z taką logiką, trudno będzie koalicji 15 października doprowadzić do rozwiązań na dłuższą metę konstruktywnych dla Polski i trwalszych niż kadencja czy kadencje obecnej władzy. Nie przesądzając bowiem, jakie intencje ma prezydent, takie podejście z góry zamyka nas na te lepsze scenariusze. Czyli scenariusze, w ramach których udaje się zbudować choćby cienki fundament współpracy między przedstawicielami wszystkich sił politycznych. Bez tego nie będziemy skonsolidowaną demokracją i obecny obóz rządzący oraz jego wyborcy już zawsze z przerażeniem myśleć będą o tym, że pewnego dnia przegrają wybory. I ten moment będzie się nieuchronnie zbliżał. Trzeba dołożyć wszelkich starań, by stawką wyborów za cztery lub osiem lat znów nie był ustrój Polski.

Nie fundujmy sobie na własne życzenie świata gorszego niż to konieczne

Jest dla mnie oczywiste, że gigantyczna nieufność obozu demokratycznego po ośmiu latach wprowadzania w Polsce państwa autorytarnego ma emocjonalne i faktyczne uzasadnienie. Nie zamierzam tego podważać. Co więcej, sama ten brak ufności w pełni podzielam. Jednak historia daje wiele przykładów sytuacji, w których partnerzy niemający do siebie za grosz zaufania dochodzili do kompromisu tylko dlatego, że był on dla tych partnerów korzystny. Podobnie dla obu stron wojny polsko-polskiej korzystny byłby kompromis wokół najważniejszych dla naszego państwa zagadnień ustrojowych. I trzeba go próbować wykuć właśnie w warunkach braku zaufania.

Chłodna kalkulacja

Domena stosunków międzynarodowych, z których naukowo się wywodzę, rutynowo zajmuje się relacjami pomiędzy podmiotami, między którymi nie ma zaufania. Według niektórych podejść brak zaufania to wręcz konstytutywna cecha polityki międzynarodowej, niekiedy podręcznikowo odróżniająca ją od polityki krajowej. Jednak trzeba powiedzieć, że podręczniki te albo nigdy nie miały racji, albo źle się zestrzały, bo dziś mamy często więcej wzajemnego lęku i braku zaufania wobec naszych współobywateli i współobywatelek z przeciwnych obozów niż wobec odpowiednio progresywistów lub konserwatystów z zagranicy. Tak czy inaczej, setki lat praktyki dyplomatycznej i wojennej prowadzonej w warunkach braku zaufania, a także myśli politycznej o stosunkach międzynarodowych próbującej płynące z niej wnioski przekuć w prawidła i maksymy postępowania, pokazują wiele sposobów budowania właśnie takiego podstawowego, mało ambitnego fundamentu współpracy w warunkach braku zaufania.

Jedną z zasad skutecznego działania w takich realiach jest zasada „wet za wet”. To strategia pozbawiona złudzeń, chłodna i racjonalna, w której zakładamy, że jeśli przeciwnik nie może nas zniszczyć jednym ruchem, którym nas oszuka, zawsze na współpracę odpowiadamy współpracą. A na brak współpracy – zawsze brakiem. W ten sposób, gdy ktoś jednak nas oszuka, zdążymy jeszcze się odegrać. Jednak zaczynamy, podejmując ograniczone ryzyko. Nie przyjmujemy przy tym metafizycznych założeń co do natury przeciwnika, a jednego naszego sukcesu nie uznajemy euforycznie za prognostyk niechybnego upadku drugiej strony. Jednak dajemy oponentowi szansę współpracy, oferujemy korzyści ze współpracy i komunikujemy, że konsekwentnie w każdej kolejnej rundzie będziemy tak robić.

Czytaj więcej

Marek Migalski: Ewolucja elektoratu. Od smakoszów do kibiców sportowych

W dyskusji o panach Kamińskim i Wąsiku proponuję zatem dać więcej miejsca chłodnej, racjonalnej kalkulacji oraz strategicznej komunikacji. Mniej zaś odwetowym uniesieniom, lękowym odruchom straumatyzowanych obywateli, którzy przez osiem lat żyli w uzasadnionym lęku o to, czy jeszcze kiedyś nastąpi zmiana władzy, a także idealistom – dogmatykom, którzy w imię realizacji abstrakcyjnych pryncypiów gotowi są wysadzić w powietrze naszą długoterminową przyszłość. Wszystkie te postawy mają swoje uzasadnienie, ale są w dłuższej perspektywie głęboko destrukcyjne.

My, progresywiści, jesteśmy na dekady skazani na życie z naszymi konserwatywnymi współobywatelami. I vice versa. Konserwatyści popierający dziś PiS nie staną się na skutek właściwej pedagogiki w odnowionych mediach publicznych tacy, jak chcieliby zwolennicy obecnego rządu. Także szkoła Anny Zalewskiej i Przemysława Czarnka nie spełniła pokładanych w niej przez prawicę nadziei, wydając pokolenie, które pokazało swoim niedawnym pedagogicznym samozwańczym autorytetom gest Kamińskiego. My z prawicy, my z lewicy i my ze środka w dającej się przewidzieć przyszłości będziemy dla siebie najprawdopodobniej głębokim rozczarowaniem. Nie ma takiego scenariusza, w którym Andrzej Duda lub Donald Tusk, a jak widać w ostatnich tygodniach także Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak-Kamysz, byliby w stanie zaspokoić choćby skromnie zakrojone oczekiwania tej drugiej/innej strony.

Uznajmy to za realne. Zarazem jednak nie fundujmy sobie na własne życzenie świata gorszego niż to konieczne. Jeśli widzimy choćby drobny gest współpracy, nigdy nie marnujmy okazji, by go docenić i koniecznie odpowiedzieć współpracą. Nawet podejmując pewne ryzyko, że druga strona nas oszuka. Ryzyko kontrolowane, skalkulowane, skalibrowane – nie naiwne. Szukając drogi wyjścia z labiryntu godnego greckiej mitologii, w którym się znaleźliśmy, nie eksplorujmy pojawiających się korytarzy, wrzucając tam na wstępie granat.

Autorka jest prof. UW, politolożką, badaczką siły państw na arenie międzynarodowej, prezeską stowarzyszenia Inkubator Umowy Społecznej.

Deklaracja prezydenta Andrzeja Dudy o wszczęciu procedury ułaskawieniowej wobec skazanych prawomocnym wyrokiem sądu Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika była ważnym momentem trwającej miesiąc, jednak już teraz rekordowo burzliwej kohabitacji. W moim przekonaniu moment ten był kluczowy, ponieważ stanowił pierwszy od wyborów istotny krok wstecz ze strony środowiska szeroko rozumianej Zjednoczonej Prawicy w niszczącej nasz kraj od lat wojnie polsko-polskiej.

Przyznanie przez prezydenta, iż jego działanie podjęte w 2015 roku wymagać może wciąż wszczęcia względem byłych szefów CBA skutecznej procedury ułaskawieniowej w 2024 roku jest tak znaczące nie ze względu na przestępstwa popełnione kilkanaście lat temu przez obu skazanych i będącą ich efektem karę. Prawdziwie kluczowe w tej decyzji jest to, że uniemożliwia ona powstanie precedensu, w ramach którego Andrzej Duda w nadchodzącym półtora roku swojej kadencji zacząłby „ułaskawiać na zapas” potencjalnych oskarżonych kolegów i potencjalne oskarżone koleżanki z obozu PiS. A nawet, jak to postulował niedawno jeden z posłów PiS, ułaskawiać ich już na etapie postępowania prokuratorskiego.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Interwencja Boża w wybory w Ameryce
Publicystyka
Paweł Kowal: W sprawie Ukrainy NATO w połowie drogi
Publicystyka
Łukasz Warzecha: Przez logikę odwetu Donald Tusk musi za wszelką cenę utrzymać się u władzy
Publicystyka
Groźny marsz Marine Le Pen
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Publicystyka
W Małopolsce partia postawiła się Jarosławowi Kaczyńskiemu. Czy porażkę można przekuć w sukces?