Marek Migalski: Sadyzm polityczny – porażka PiS i przestroga dla opozycji

Jeśli Donald Tusk chce za cztery lata wygrać, musi postępować ostro wobec oddających władzę.

Publikacja: 25.10.2023 03:00

Donald Tusk podczas inaguracji Tuskobusa.

Donald Tusk podczas inaguracji Tuskobusa.

Foto: Michał Kolanko

Przyczyn tego, że PiS będzie musiało oddać władzę, jest wiele i mają różnoraki charakter – ekonomiczny, polityczny, marketingowy, geopolityczny, kampanijny. Ale gdyby wskazać tę, która zdecydowała o przegranej Zjednoczonej Prawicy, to byłoby nią ulegnięcie stosunkowo nowemu zjawisku, które na razie nie jest opisane naukowo (choć staram się wskazywać na nie w swojej publicystyce). Jest nim poważna zmiana w motywacjach wyborczych poszczególnych ludzi, ale także w konkretnych działaniach rządzących. Na czym ona polega?

Kiedyś powodem do głosowania na konkretną partię była chęć urządzenia sobie życia po swojemu. Obecnie chodzi o to, by życie innych ludzi urządzić według tego, co sami uważamy za słuszne. Wyjaśnię – w poprzednich dekadach popieraliśmy jakieś ugrupowanie, bowiem oferowało ono takie rozwiązania (ekonomiczne, polityczne, aksjologiczne), które dawały nam gwarancję, iż nasze życie będzie się toczyć zgodnie z naszymi interesami, zyskami, oczekiwaniami. W ostatnim czasie zaszła jednak poważna zmiana w tej materii i obecnie ogromna część elektoratu głosuje na formacje, które spowodują, iż inni będą żyli według nie swoich reguł i zasad. Nie chodzi więc o urządzenie sobie wygodnego i komfortowego życia, ale o to, by urządzić je naszym przeciwnikom według naszych zasad. Dodajmy – tak, by im nie żyło się wygodnie i komfortowo.

Czytaj więcej

Łukasz Warzecha: Pretensjonalny i nadęty język PiS

Zmiana wydaje się subtelna, ale de facto odmieniła oblicze współczesnej rywalizacji politycznej. Dziś jej istotą jest zadawanie bólu symbolicznego, ale coraz częściej także fizycznego, konkurentom. Mniejsze znaczenie ma to, czy nam się żyje dobrze – ważniejsze, by tym „innym” żyło się źle. Mówiąc obrazowo: konserwatyści chcą nie tyle żyć według własnych zasad, ile pragną, by były one także częścią codziennej egzystencji liberałów czy lewicowców. I odwrotnie – liberałom i lewicowcom u władzy nie wystarcza, że ich wyborcy mogą żyć w zgodzie ze swoimi regułami: chodzi o to, by obowiązywały one także konserwatystów i żeby im to doskwierało.

Im bardziej boli, tym lepiej. Właśnie o ten ból chodzi. Jest on znakiem, że wszystko idzie doskonale i zaspakajane są potrzeby elektoratu. Jeśli jakiś prawicowy minister edukacji porusza się w swoim resorcie z gracją knura w składzie porcelany i obraża wszystkich inaczej myślących, to właśnie dowód na słuszność jego postępowania. Jeśli z kolei jacyś lewicowi aktywiści wprowadzają do szkół półnagie drag queen, co wywołuje oburzenie konserwatywnych rodziców, to także jest dowód na doskonałość takiego postępowania. W polskiej infosferze ta postawa zamknięta jest w słynnej frazie: „Słychać wycie? Znakomicie!”.

PiS przegrało, bo uległo temu ogólnoświatowemu trendowi. Mogło rządzić mniej ostentacyjnie, na szefa resortu edukacji mianować kogoś innego niż Przemysław Czarnek, w mediach rządowych uprawiać mniej nachalną propagandę, pozbyć się z list Mejzy, przejawiać mniejszą butę, do komunikacji z mediami wysyłać kogoś bardziej miłego niż panowie Bochenek czy Terlecki. Jednak tego nie zrobiło – mając wszak świadomość, jak bardzo ci ludzie i te zjawiska ranią symbolicznie dużą część elektoratu.

Efektem była jego mobilizacja – właśnie tej jego części. Tej, dla której twarze i słowa Czarnka czy Mejzy były nieznośne i wywołujące poczucie upokorzenia. To szczególnie młodzi ludzie, bo o nich tu mowa, stali godzinami przed lokalami wyborczymi, by wyrównać rachunki z tymi, którzy przez lata zadawali im symboliczny ból. Stawiam tezę, że nie głosowali, bo bardzo chcieli realizacji obietnic kampanijnych opozycji, ale dlatego, że pragnęli zniknięcia z ich życia „Terleckich i Bochenków”.

Młodzi ludzie stali w kolejkach, by oddać głos, by wyrównać rachunki, z tymi, którzy zadawali im symboliczny ból

To ważna lekcja dla dzisiejszej opozycji. Jeśli chce zachować władzę także po następnych wyborach, musi wyrzec się tej wszetecznej przyjemności urządzania życia innym i zadawania symbolicznego bólu swoim przeciwnikom. Bo wyborcy jak zbuntowali się przeciwko „politycznemu sadyzmowi” 15 października, tak mogą powtórzyć to za cztery lata. Oznacza to, że jeśli Donald Tusk będzie chciał pozostać u władzy, musi postępować ostro wobec polityków PiS (zwłaszcza tych, którzy naruszyli prawo), ale miękko wobec wyborców Zjednoczonej Prawicy. Jeśli ci drudzy będą czuli się w państwie rządzonym przez dzisiejszą opozycję źle, w następnych wyborach upomną się o swoje prawa i swój dobrostan. Jeśli natomiast ich uczucia i wartości nie będą obrażane, a ich świat nie zostanie wywrócony do góry nogami, mogą albo się przekonać do nowej władzy, albo po prostu zostać w domach, w poczuciu, że ich życie upływa w miarę komfortowo.

Nowy gabinet może więc zrobić coś dobrego dla całego państwa i zatrzymać, przynajmniej na jakiś czas, ów trend, o którym pisałem, urządzania innym życia, zamiast urządzania go sobie. Ale czyniąc to, mogą także pomóc samym sobie, bo dzięki temu zwiększą swoje szanse pozostania u władzy. Znając modus operandi polityków, wydaje się, że ten drugi argument powinien być dla nich rozstrzygający.

o autorze

Marek Migalski

Autor jest politologiem, profesorem UŚ

Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości