Arkadiusz Stempin: Dlaczego należy wyprowadzić polsko-niemieckie pojednanie z zakrętu historii

Obydwa narody powinny wywrzeć presję na swoich polityków, by jedni zakończyli antyniemiecką kampanię, a drudzy wznieśli w końcu miejsce pamięci polskich ofiar pomordowanych w latach wojny – przekonuje historyk i publicysta.

Publikacja: 01.09.2023 03:00

Arkadiusz Stempin: Dlaczego należy wyprowadzić polsko-niemieckie pojednanie z zakrętu historii

Foto: stock.adobe.com

W samym centrum Berlina, na miejscu gdzie do II wojny światowej wznosił się kajzerowski gmach opery Josepha Krolla, w godzinach popołudniowych 1 września Niemcy wspomną rocznicę agresji na Polskę z 1939 roku. W rolę spiritus movens przedsięwzięcia wcieliły się Instytut Polski w Darmstadt i Fundacja Memorial, obydwie instytucje odpowiedzialne w tej chwili za wzniesienie w stolicy Niemiec miejsca pamięci polskich ofiar z czasów II wojny światowej.

W kraju Beethovena, w którym muzyka posiada pierwszeństwo nad słowem, uroczystość wybrzmi koncertem w wykonaniu Polish String Quartet. Czterej polscy muzycy z Berlińskiej Opery Narodowej przypomną Niemcom i światu utwory zapomnianego kompletnie kompozytora Ignacego Waghaltera. Rodem z Warszawy, z polsko-żydowskiej rodziny, który podobnie jak wielu Polaków z ziem zaboru rosyjskiego studiował w Berlinie i jeszcze przed wybuchem I wojny światowej otrzymał batutę pierwszego dyrygenta Niemieckiej Opery w Charlottenburgu, protoplasty późniejszej Opery Narodowej. W 1910 roku Waghalter dyrygował podczas premierowego wykonania symfonii h-moll „Polonia” Ignacego Jana Paderewskiego. Jak niemała grupa niemieckich Żydów po dojściu Hitlera do władzy ratował życie wyjazdem na emigrację. Nim zmarł, owacje zbierał w najbardziej prestiżowej filharmonii nowojorskiej.

II wojna światowa. Niemcy dobrze wiedzą, kto był agresorem

Z optyki politycznej, nie moralnego impulsu chylącego głowę przed utratą życia polskich ofiar wojny, najważniejsze słowa padną z ust polityk numer dwa niemieckiego rządu – minister spraw zagranicznych Annaleny Baerbock i polskiego ambasadora Dariusza Pawłosia. Niemcy po zjednoczeniu kraju oraz Polska po wysupłaniu się z radzieckiego węzła gordyjskiego w 1989 roku, widziały już bardziej spektakularne rocznice. Choćby z udziałem obydwu prezydentów sprzed czterech lat. W 2023 roku ważniejsze niż kolejne saluty i salwy armatnie jawi się jednak żmudny wysiłek przełamania w Niemczech skromnej wiedzy o Polakach i Polsce z czasów wojny.

Czytaj więcej

II wojna światowa w liczbach. Jak naiwnie Niemcy oceniali zdolności logistyczne przeciwników

Dla Niemców jest jasne jak słońce, kto ponosi odpowiedzialność za wybuch II wojny światowej, w tym także za agresję na Rzeczpospolitą. Wbrew pojawiającym się wątpliwościom nad Wisłą, z teutońskich mózgów nie wyprały tego ani przewartościowany w Polsce film „Nasi ojcowie, nasze matki”, ani wcześniejsza aktywność politycznej lisicy Eriki Steinbach ze Związku Wypędzonych, ani też jakiekolwiek elukubracje jej partyjnych kolegów z populistycznej, wrogiej Polsce, Ukrainie i całej Unii Europejskiej Alternatywy dla Niemiec (partia AfD).

Także postrzegana w Polsce z wyostrzoną percepcją zmowa dwóch gangsterów, Hitlera ze Stalinem z 1939 roku, oceniania jest przez niemieckich historyków i w niemieckiej kulturze pamięci identycznie jak w Polsce. Kiedy przed kilku laty Władimir Putin przyjął rolę naczelnego historyka i w krzywym zwierciadle wyłożył swoją egzegezę paktu Ribbentrop-Mołotow, ze swoich gabinetów zaprotestowali właśnie niemieccy historycy.

Czytaj więcej

Ile kosztował Niemców podbój Polski?

W niemieckiej kulturze pamięci rachitycznie zakotwiczona pozostaje natomiast wiedza o skali cierpień Polaków pod okupacją niemiecką. Pomimo że polityczny establishment w Berlinie bynajmniej się nie wykręca od odpowiedzialności. I choćby kolejne rocznice wybuchu powstania warszawskiego nagłaśnia nad Renem.

Dialog między Polakami a Niemcami napotyka spore trudności

O wiele bardziej istotne jest to, że niemieckie społeczeństwo w niewielkim stopniu zainteresowane jest Polską i Polakami. Ofiarą tego pada wiedza o losach polskich lat II wojny światowej. Niemiecki dziennikarz największego magazynu nad Renem „Der Spiegel”, Jan Puhl, spuentował tę indyferencję trafnym przykładem. Otóż w jego dzielnicy w Hamburgu, zamieszkałej przez wyższą klasę średnią, właściciel willi z najnowszym mercedesem w garażu oraz grupą kolorowych krasnali w ogrodzie, wyda z siebie siódme poty, ba, złamie sobie język, by prawidłowo wypowiedzieć skomplikowane imię swojej hiszpańskiej gosposi. Będzie w ten sposób chciał udokumentować swoją więź ze śródziemnomorską kulturą, którą na wylot poznał podczas serii kanikuł. Ale już imię jej polskiej odpowiedniczki wypowie „Bocena”.

Dlatego w tym kontekście, w roku 2023, obowiązuje wyryta zaraz po politycznym trzęsieniu ziemi w Europie 1989/1990 maksyma brytyjskiego historyka Timothy’ego Gartona Asha: „Politykom przypada jedynie rola inicjatora; prawdziwe pojednanie i prawdziwy dialog między sobą prowadzić mogą jedynie same narody”.

A ten dialog, nie tylko między Polakami a Niemcami, napotyka spore trudności. Zapewne obiektywne. Już choćby z tego powodu, że same dzieje ludzkości naznaczone są częściej konfliktem i rywalizacją niż pokojowym współistnieniem czy dialogiem. Nieprzypadkowo przecież koło historii świata zachodniego zaczęło się obracać w Troi. Następujące po wojnie trojańskiej 28 wieków zdawało się to potwierdzać. Ręce częściej sięgały po miecz, jakby bóg Mars dalej podszeptywał swoje rady. A wciąż na nowo podpisywane „pokoje wieczyste” okazywały się sitem, które ani wody, ani ludzkiego działania nie mogło powstrzymać i tylko na krótko zaspokajało tęsknoty za jakąś przerwą w ustawicznie toczonych wojnach. „Bo destrukcja, ta eksplodująca z samego wnętrza człowieka gwałtowna namiętność, silniejsza jest niż wszystko inne”, przestrzegał Eurypides, ojciec zachodniej cywilizacji.

Zdarzyło się w mazurskiej Karwicy

W konkretnym dialogu polsko-niemieckim obecna generacja Polaków i Niemców, także polityków, ale przede wszystkim obydwa społeczeństwa, ma obowiązek uwzględnienia dramatu bolesnego pojednania po II wojnie światowej. Jeszcze w erze PRL, pod wyjątkowo niesprzyjającą gwiazdą, nikt inny jak tylko liderzy katolickiego narodu, kardynałowie Stefan Wyszyński i Karol Wojtyła, przekuwali z Niemcami „miecze na lemiesze”. W imię przebaczenia i pojednania od początku lat 90. przed tablicami w klasach niemieckich szkół stawały polskie kombatantki obozów koncentracyjnych. I z biograficznej perspektywy opowiadały niemieckim uczniom swoje okupacyjne losy.

Możliwe, że incydentalne, ale w swoim charakterze bezprecedensowe wydarzenie rozegrało się w 1996 roku w mazurskiej Karwicy. Z inicjatywy niemieckiego historyka profesora Bernda Martina ręce podali sobie byli powstańcy warszawscy, m.in. Edmund Baranowski, pseudonim Jur, z batalionu „Radosław” oraz tłumiący warszawski zryw żołnierze Wehrmachtu z 19. dywizji.

Czytaj więcej

Co dalej z miejscem pamięci Polaków w Berlinie? Jest nowa wersja pomnika

Dziś generacja Polek stojących twarzą w twarz z niemieckimi uczniami się wykruszyła. Stąd na społeczeństwach Polaków i Niemców ciąży moralny obowiązek kontynuowania tego dialogu. To wymaga, po pierwsze, przerzucania przez Odrę kolejnych mostów porozumienia między młodymi Polakami i młodymi Niemcami. W ramach partnerstwa szkół, uczelni, miast i środowisk zawodowych. A po drugie obydwa narody powinny wywrzeć presję na swoich polityków, by jedni zakończyli antyniemiecką kampanię, a drudzy wznieśli w końcu miejsce pamięci pomordowanych polskich ofiar w latach wojny. By zamiast reparacji wojennych, prawnie nierealnych do przeforsowania, strona niemiecka zaczęła wypłacać renty żyjącym jeszcze byłym pracownikom przymusowym z okresu istnienia III Rzeszy Hitlera. A przede wszystkim, by znajdujący się u schyłku życia reprezentanci pokolenia ofiar II wojny światowej, we własnym imieniu i imieniu tych, których już nie ma, nabrali przekonania, iż odebrana im niemiecką ręką za drutami obozów czy przymusowych miejsc pracy godność ludzka, przez tę samą rękę została zwrócona. By spełniło się ich marzenie, w którym, jak w zwierciadle, przeglądali się od dawna.

Wobec rosyjskiego imperializmu dziś

Moralnym imperatywem dla Polaków i Niemców, nie tylko w kontekście bezalternatywnej współpracy w obozie Zachodu i w obliczu drapieżnych szponów rosyjskiego imperializmu, musi pozostać maksyma zapomnianego dziś nieco irlandzkiego filozofa Edmunda Burke’a. Tego samego, który jako jeden z nielicznych myślicieli epoki nazwał rozbiory Polski po imieniu, przyrównując je do zbrodni: „Udowodnijcie, że sprawa, o którą walczycie, jest sensowna i nie godzi w rozsądek ludzki, a jestem gotów przydać jej tyle godności, ile sobie zażyczycie”.

O autorze

Arkadiusz Stempin

Jest historykiem i politologiem, profesorem katedry Konrada Adenauera w Wyższej Szkole Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera w Krakowie oraz Uniwersytetu Alberta Ludwika we Freiburgu

W samym centrum Berlina, na miejscu gdzie do II wojny światowej wznosił się kajzerowski gmach opery Josepha Krolla, w godzinach popołudniowych 1 września Niemcy wspomną rocznicę agresji na Polskę z 1939 roku. W rolę spiritus movens przedsięwzięcia wcieliły się Instytut Polski w Darmstadt i Fundacja Memorial, obydwie instytucje odpowiedzialne w tej chwili za wzniesienie w stolicy Niemiec miejsca pamięci polskich ofiar z czasów II wojny światowej.

W kraju Beethovena, w którym muzyka posiada pierwszeństwo nad słowem, uroczystość wybrzmi koncertem w wykonaniu Polish String Quartet. Czterej polscy muzycy z Berlińskiej Opery Narodowej przypomną Niemcom i światu utwory zapomnianego kompletnie kompozytora Ignacego Waghaltera. Rodem z Warszawy, z polsko-żydowskiej rodziny, który podobnie jak wielu Polaków z ziem zaboru rosyjskiego studiował w Berlinie i jeszcze przed wybuchem I wojny światowej otrzymał batutę pierwszego dyrygenta Niemieckiej Opery w Charlottenburgu, protoplasty późniejszej Opery Narodowej. W 1910 roku Waghalter dyrygował podczas premierowego wykonania symfonii h-moll „Polonia” Ignacego Jana Paderewskiego. Jak niemała grupa niemieckich Żydów po dojściu Hitlera do władzy ratował życie wyjazdem na emigrację. Nim zmarł, owacje zbierał w najbardziej prestiżowej filharmonii nowojorskiej.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Gruzja o krok od przepaści
Publicystyka
Ćwiek-Świdecka: Czy nauczyciele zagłosują na KO? Nie jest to już takie pewne
Publicystyka
Tomasz Grzegorz Grosse, Sylwia Sysko-Romańczuk: Gminy wybiorą 3 maja członków KRS, TK czy RPP? Ochrona przed progresywnym walcem
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Dlaczego Tusk przerwał Trzeciej Drodze przedstawianie kandydatów na wybory do PE
Publicystyka
Annalena Baerbock: Odważna odpowiedzialność za wspólną Europę