Obecną pozycję Polski w ukraińskiej układance można lapidarnie ująć następująco. Po pierwsze – Polska przekazała Ukrainie niemal wszystko, co było do przekazania, zarówno w sensie materialnym, finansowym, jak i politycznym. Przekazała bez żadnych warunków.
Po drugie – to oznacza, że w momencie, gdy nieuchronnie zbliża się moment poszukiwania jakiejś formy zakończenia działań zbrojnych i zamrożenia konfliktu, a więc także nowego poukładania ładu przynajmniej w skali kontynentu, my niczym już nie dysponujemy.
Po trzecie – mamy za to coraz wyraźniej widoczne sprzeczne z Ukrainą interesy. W tej chwili to głównie kwestie importu artykułów rolnych, ale przecież nie tylko o to chodzi. Podstawowa sprzeczność polega na tym, że Kijów chciałby nas jak najgłębiej wciągnąć w wojnę, podczas gdy Polska powinna się przed tym bronić.
Czytaj więcej
"Opinia ministra Kaczki jest nieuzasadniona. W ramach WTO wsparcie dla rolników w Polsce wliczane...
Po czwarte – Kijów, od samego początku skrajnie pragmatyczny, traktuje Polskę tak, jak sama pozwala się traktować: jako użyteczne źródło różnego rodzaju zasobów, które po wykorzystaniu można odrzucić. Kiedy w grę wchodzą twarde ukraińskie interesy, nie ma miejsca na sentymenty. Najnowszy przejaw to „donos” ukraińskiego wiceministra gospodarki do Światowej Organizacji Handlu na Polskę za rzekome łamanie reguł WTO poprzez subwencje dla polskich rolników, poszkodowanych importem zboża z Ukrainy. Jednocześnie – według informacji RMF – Kijów działa w Komisji Europejskiej, starając się zablokować dotacje dla m.in. polskich rolników na poziomie UE.