Mogłoby się wydawać, że skoro dzięki podjęciu takiej decyzji prezydent USA stał się wielkim bohaterem, a może nawet półbogiem, dla Izraela i ważnych organizacji żydowskich na świecie, to podobny status uzyskaliby polscy politycy. A przy okazji poprawiłby się wizerunek Polski, zrujnowany w Izraelu i USA przez ustawę o IPN.
Tak by się jednak nie stało, a polityczne koszty decyzji o przeniesieniu świeżo mianowanego ambasadora, obecnego wiceszefa MSZ, Marka Magierowskiego z Tel Awiwu do Jerozolimy byłyby zapewne wysokie.
Chodzi o koszty w Unii Europejskiej i szerzej – w prawie całym świecie poza Izraelem i Stanami Zjednoczonymi. Bo prawie cały świat uważa, że uznawanie Jerozolimy za stolicę Izraela jeszcze utrudni rozwiązanie konfliktu izraelsko-palestyńskiego. A jest to konflikt rozgrywający się na malutkim skrawku ziemi, ale wzbudzający emocje w wielu krajach, zwłaszcza muzułmańskich i zachodnich z liczną muzułmańską mniejszością. Te emocje nasilą się po poniedziałkowych wydarzeniach na granicy Izraela i rządzonej przez radykalny palestyński Hamas Strefy Gazy. W czasie gdy w oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów Jerozolimie świętowano otwarcie ambasady USA, izraelscy żołnierze zabili tu kilkudziesięciu Palestyńczyków.
Wspieranie polityki Trumpa dotyczącej Jerozolimy jest rozbijaniem unijnej jedności. I to nie tylko kosztownym oraz ryzykownym, ale też raczej bezsensownym.
Trump stał się dla Izraelczyków półbogiem, bo jest prezydentem kraju, na którym ich państwo może się oprzeć. Polska gra w innej lidze. Na dodatek przenosiny ambasady to tylko część bliskowschodniej polityki Trumpa, najważniejsze jest podeptanie porozumienia, które mocarstwa Zachodu, Rosja i Chiny zawarły przed trzema laty z Iranem, arcywrogiem Izraela. I znowu – nasz kraj gra w innej, dużo niższej lidze.